Rozdział 5

983 41 8
                                    

Tak więc Adrian Black jest Gargamelem, a ja małym niewinnym smerfem.

Nigdy nie byłam niczego tak pewna, jak tego, że Rosalie i Julie to osoby niezwykle władcze. Posiadają swoje własne królestwa, którymi są ich rodziny. To rody zaprzyjaźnione poprzez swoje królowe, a ich dzieci się nienawidzą. Taka odwrotna część historii Romea i Julii.

Mój tata, jako poddany, musi się dopasowywać do ich rządów, chociaż jest zupełnie innego zdania. W jego grafiku najpierw jest rozpakowywanie się i odpoczynek. Dopiero później zwiedzanie, a na samym końcu odwiedzanie przyjaciół. Jednak wolał nie rozpętywać tej wojny domowej.

Plan mojej mamy, która jest niezwykle roztargnioną osobą, wyglądał totalnie na odwrót. Najpierw przyjaciele, a rozpakowywanie na końcu. Wtedy, znając życie, kobieta pewnie znowu będzie szukać swojej ukochanej bluzki czy kolejnej książki, której zapomniała spakować. Phillip Thompson, nawet z pomocą moją i Dominica, nie mógł przebić dużej ilości silnych argumentów, którymi rzucały mama i pani Black. Słowa „już" i „teraz" były dla nich wyrazami najwyższej wagi. 

Adrian natomiast, podczas naszej burzliwej konwersacji, opierał się o ścianę i ze śmiechem przyglądał całej kłótni. Z każdą minutą upewniam się, że ten człowiek jest niezwykle irytujący. Z roku na rok, zamiast mądrzeć, głupieje. Niewyobrażalne jest znosić go całe dwa miesiące. Jednak będę musiała stawić temu czoło. Westchnęłam i powróciłam wzrokiem do rodziców, którzy zdążyli już ustalić punkty konferencji wielkiej czwórki w Malibu.

Argumenty Julie i Rosalie zagnały mojego tatę w kąt, który, nie mając innego wyjścia, w końcu się zgodził. Oznaczało to niestety także to, że ten wieczór będę musiała przetrwać z Blackiem i Emily sama.

Dorośli wyszli z domu o dwudziestej trzydzieści cztery, co oznaczało już ich ponad półgodzinne spóźnienie. Oczywiście musieli jeszcze z przyzwyczajenia pogadać chwilkę na temat naszego niezabijania się i innych podobnych rzeczy. Wszystko rzecz jasna potwierdzałam, w rzeczywistości jednak nie będąc pewna, czy Black wyjdzie z tego cało. Tylko Emy mogła być przekonana, że podczas tych kilku godzinek będzie bezpieczna. Obydwoje z Blackiem kochamy ją nade wszystko. Jedyna mała osóbka, która jakoś nas łączy i nie pozwala się pozabijać.

Tak więc zostaliśmy sami. Black nadal opierający się o ścianę, ja zamykająca drzwi i siostrzyczka układająca puzzle.
Mad, masz teraz tyle powodów do radości, a ty myślisz tylko o jednym! Moje wszystkie myśli zaprząta ten wysoki brunet, który nienawidzi mnie tak samo, jak tych okropnych marchewek, na które jest uczulony. A ja muszę przyznać, że w przeciwieństwie do niego, naprawdę je lubię.

Adrian jest z reguły osobą, która, zanim coś zrobi, knuje plany całe wieki. Mam więc nadzieję, że dzisiaj nie wymyśli żadnej głupoty, korzystając z nieobecności rodziców. Chłopak często nie patrzy na to, jakie skutki będą miały jego czyny. Jest trochę jak Gargamel, a ja czuję się jak smerf, którego wiecznie goni. 

Tak więc Adrian Black jest Gargamelem, a ja małym niewinnym smerfem.

Ruszył w stronę pokoju, a mnie znowu dopadła nadzieja, że łowca smerfów będzie spokojny przez resztę czasu. Westchnęłam i spojrzałam na Emily, która właśnie bawiła się puzzlami, siedząc na dywanie.

Chciałabym mieć problemy podobne do układania puzzli, które nie pasują do reszty układanki. Chociaż w zasadzie moje zmartwienia są tego odbiciem.

- Emy, idziemy do mnie? - zapytałam dziewczynki, gdy ta przeniosła na mnie wzrok.

- Dobra - odpowiedziała niemalże od razu, wstając z podłogi i zostawiając po sobie malutki bałagan.

Wrogowie na pół etatuWhere stories live. Discover now