Rozdział 6

962 47 3
                                    

I tu się mylisz, Carter

Obudziłam się, a raczej obudziło mnie, głośne pukanie w ścianę.

- Wstałam! - krzyknęłam powoli, z początku myśląc, że to mama.
Chwilę później uświadomiłam sobie, że to mógł być tylko i wyłącznie Adrian.

Westchnęłam i przekręciłam się na plecy. Teraz muszę się do tego przyzwyczaić. Mnie i Adriana Blacka dzieli TYLKO ściana. Niestety słyszę dosłownie wszystko, co się u niego dzieje. Leniwie podniosłam do góry powieki, rozglądając się po pomieszczeniu. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, że faktycznie jestem w Malibu.
Po kilku minutach zwlekałam się z łóżka, czując, jak przeszywa mnie chłód podłogi. Przeciągnęłam się i podeszłam do szafy. Gdy byłam w połowie drogi do mebla, przez okno wpadł mały promyczek słońca, wystarczający, by obudzić mnie do końca. Zerknęłam na godzinę w telefonie, spodziewając się ósmej lub nawet dziewiątej. Moje zaskoczenie wzrosło tak gwałtownie, jak i złość na Adriana, który pewnie celowo spowodował hałas. Nie była nawet siódma, lecz szósta rano. Cudownie. Miałam ochotę krzyknąć „Dzięki Black!", ale reszta rodziny jeszcze śpi. Ja, w przeciwieństwie do Adriana, nie chcę im przeszkadzać. Westchnęłam i przecierając oczy ręką, weszłam z powrotem pod kołdrę, która nie była już taka przytulna, jak przed chwilą.

Nie ma opcji, że teraz usnę. Prawdopodobieństwo dopadnięcia mnie przez sen wynosi mniej więcej dwadzieścia procent. Czyli w dzisiejszym przypadku zero. Zawsze, gdy ktoś mnie obudzi, mam problem z ponownym zaśnięciem. Adrian doskonale o tym wie.
W jego mózgu pod nazwą „Madeline Thompson" znajduje się zdecydowanie za dużo informacji. Tak samo, jak u mnie w zakładce „Adrian Black".

Położyłam się na plecach i patrzyłam beznamiętnie w biały sufit. Przez to monotonne dziesięć minut zaczęło mi się niezwykle nudzić. Uruchomiłam nawet swoją matematyczną część mózgu i liczyłam owieczki, które nagle gdzieś się zgubiły. Po dość długim namyśle i szukaniu moich zwierzątek nieprzynoszącym skutku, szybko wstałam z łóżka z zamiarem pobiegania.
Nie wiem, skąd ta spontaniczna decyzja trafiła do mojego umysłu, ale spodobała mi się. Nie czytałam instrukcji, która kazała najpierw poznać okolicę. Tak samo, jak olewam regulaminy, przed zarejestrowaniem się na mediach społecznościowych. Wiem, że powinnam to robić dla własnego bezpieczeństwa, ale mój grafik nie przewiduje na to miejsca. Żeby nie użyć słowa leniwa, powiem, że jestem zbyt zapracowana. Zdecydowanie lepiej brzmi. Poza tym pobiegnę z przewodnikiem, którym będzie rzecz jasna, mój wielofunkcyjny telefon.

Ruszyłam w stronę szafy, otwierając ją. Jednak ku mojemu zdziwieniu, świeciła pustkami. No tak, mam kolejne zadanie na dziś, jakim jest rozpakowanie walizki. Mój mózg nie pracuje w pełni o tej godzinie. Podeszłam do bagażu i jak najciszej umiałam, położyłam go na podłodze. Wyjęłam legginsy i koszulkę, po czym z powrotem go zamknęłam. Kolejny raz się przeciągnęłam i biorąc telefon, zamknęłam za sobą drzwi pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu, próbując sobie przypomnieć, gdzie znajduje się kuchnia, która była moim pierwszym docelowym punktem. Zastałam w niej moją mamę, pijącą herbatę. Zapewne malinową, jak to miała w zwyczaju.

- Ooo Mad, gdzie się wybierasz? - zapytała lekko zdziwiona kobieta, biorąc łyk napoju.

- Trochę pobiegać. Uprzedzam, że niedaleko - zaśmiałam się, podchodząc w stronę mamy.

- Jest dopiero szósta trzydzieści sześć - zauważyła, patrząc na dość duży zegar, wiszący na ścianie - Co cię obudziło tak wcześnie?

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, planując już obwinianie Blacka za wszystkie zła z ostatnich lat, bo usłyszałam za sobą śmiech. Spojrzałam na mamę wzrokiem mówiącym „oto winowajca". Rosalie zaśmiała się lekko, pewnie domyślając się, kogo to sprawka.

Wrogowie na pół etatuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz