17. "Równie ładne jak Jade czy równie głupie jak ty."

109 12 1
                                    

Nevermind, I'll find

Someone like youI wish nothing but the best

~Adele - "Someone Like You"

Leigh-Anne

Zostałam sama w mieszkaniu, bo Sarah i Jonathan pojechali po zakupy. Kazali mi zostać, bo ktoś musiał odebrać przesyłkę od kuriera.

Usłyszałam dzwonek do drzwi  i poszłam otworzyć wyżej wspomnianemu kurierowi.

No super, tylko od kiedy Richard jest kurierem?

- Co ty tu robisz? - Spytałam beznamiętnie.

- Co JA tu robię? Chyba co TY tu robisz. Nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?

- Wejdź. - Westchnęłam i wpuściłam go do środka.

- Dlaczego się wyprowadziłaś nawet mnie  o tym nie informując?

- Bo wiedziałam, że patrząc ci w oczy będzie mi trudniej podjąć tą decyzję.

- Ale... dlaczego?

- Richard... widzę, co się dzieje, nie jestem taka głupia jak ci się wydaje. Ułatwiam ci to, co nieuniknione.

- Lee...

- Nie, Richard. To się nie mogło udać, to było wiadome od początku. Byliśmy ze sobą z przyzwyczajenia. Nie mogę tak dłużej. 

- Czyli co, tak po prostu chcesz mi powiedzieć, że mnie nie kochasz? - Spytał zawiedziony.

- To, czy ja cię kocham nie ma znaczenia. Ważniejsze jest to, że ty już nic do mnie nie czujesz.

- To nieprawda! Leigh, dawaliśmy sobie radę z gorszymi rzeczami. 

- Richard... to koniec, rozumiesz? Powinniśmy to zakończyć w momencie, gdy mnie zdradziłeś. A jeszcze teraz to, co się wydarzyło... jednych to by zbliżyło, nas oddaliło.  Przykro mi. 

- Ale...

- Dziękuję ci za wszystko. Naprawdę, uwierz mi, dla mnie to też nie jest łatwe. I jeśli możesz, to proszę cię, abyś stąd wyszedł.

Jade

- Wie pani, ja podjąłbym już decyzję o cesarskim cięciu, uważam, że nie ma na co czekać.

- Już?! - Spojrzeliśmy na siebie z Chrisem.

- Jak pani słucham to z panią naprawdę nie jest dobrze, nie chciałbym narażać pani organizmu na tak wielkie obciążenie.

- Ale... dzieciom to nie zaszkodzi?

- Nie, spokojnie. Maksymalnie parę dni w inkubatorze i będziecie mogli wracać do domu, a proszę pamiętać, że najważniejsze jest pani zdrowie, bo co dzieciom po mamie, którą wykańcza pięciominutowy spacer.

- Kiedy? - Spytał Chris.

- Dzisiaj? Teraz? Zaraz? - Odparł niewzruszony lekarz.

Spojrzałam na męża przerażona. Okej, nie byłam na to gotowa. Byłam w cholerę zestresowana i ciężko było mi uwierzyć, że to nastąpi już.

- Dobrze, to... zadzwoń do chłopaków i do Leigh-Anne i im powiedz dobrze? I oni nie muszą przyjeżdżać, ale... ale niech Leigh przyjedzie, dobrze?

Minęło pięć dni odkąd Lee się wyprowadziła i dopiero spostrzegłam, jak ważna była. Była dla mnie siostrą, której nigdy nie miałam. 

- Dobrze, kotku, nie bój się nic, załatwię to.

- Ale zadzwoń do Leigh-Anne.

- Dobrze, kotku, zadzwonię.

Chris

Leigh-Anne przyjechała po kilkunastu minutach.

- Hej. - Przytuliła mnie

- Hej.

- Już ją zabrali?

- Tak. Bardzo nalegała, żebyś tu była.

- Stresujesz się?

- W cholerę. Dlatego potrzebuję pogadać o czymś innym. Jak się trzymasz?

- Chris, to nie jest dobry moment...

- Odpowiedz.

- To będzie dziwne porównanie, ale to trochę jak z zakwasami. Pierwsze dni czujesz ten dyskomfort, jest kiepsko, ale później... czuję się dramatycznie.

- Brakuje nam ciebie. Wróć do domu.

- Chris... nie mogę. Jak miałabym mieszkać pod jednym dachem z Richardem? To nie koniec świata, że mieszkam w trochę innej części miasta. Będę często wpadać,obiecuję, tylko... potrzebuję chwili, żeby ułożyć to w głowie na tyle, żeby na sam widok Richarda nie uciec. Mi też was brakuje, naprawdę.

- My też po części nawaliliśmy. Po epizodzie Joela ze Stephanie to ty pomogłaś mu odzyskać Becky, potem ty przemówiłaś mu do rozsądku, gdy ją zdradził. Ty martwiłaś się o Jade, zajmowałaś Nico... a my wam nie pomogliśmy tego odbudować, bo coś się zaczęło psuć już dawno.

- Chris... zamknij się na chwilę. Wbijcie to sobie wszyscy do tych waszych pojebanych głów: tak miało być. Dla nas nie było już wyjścia, to było nieuniknione. Czy możemy się skupić na tym, że Jade właśnie rodzi?!

- Kurwa. Jade rodzi.

Aha. Zacząłem panikować. Cudownie.

- Mój Boże, Jade rodzi, to się wydarzyło tak szybko i ja w ogóle nie byłem na to przygotowany i...

- Spokojnie, człowieku. Poradzicie sobie, jak nie wy to kto? Wyluzuj trochę.

- Ja mam wyluzować?! Mam wyluzować?!

- Chris, proszę... Nie zachowuj się jak ja przed waszym ślubem.

- Oj, to były jazdy, nie? - Zaśmialiśmy się. - Najpierw twój samochód, później nie mogłyście znaleźć tej sukni, sukienka Pezz okazała się za mała...

- Po waszym ślubie poprzysięgłam sobie, że już więcej nie będę świadkową.

- A i tak wszystko jest na twojej głowie bo robisz za kierowcę i milion innych usług jednocześnie.

- No widzisz? Zaraz Perrie i Erick biorą ślub, Sarah z Jonathanem - kwestia czasu. Kto mnie zawiezie do ślubu?

- Marzyłaś o tym, nie?

- Nadal marzę. Ciekawa jestem, jakie będą wasze dzieci w przyszłości. Równie ładne jak Jade czy równie głupie jak ty.

- Spierdalaj. - Zaśmialiśmy się.

Po chwili z sali wyszła pielęgniarka.

- Pan Christopher Velez? Ma pan dwoje wspaniałych dzieci, zapraszam ze mną.

Dobra, zacząłem stresować się jeszcze bardziej, o ile to możliwe.

Na łóżku leżała Jade, a po prawej stały dwa inkubatory.

- Jak się czujesz? - Spytałem.

- Bywało lepiej. Tam są. - Szepnęła z uśmiechem. 

Zajrzałem do inkubatorów.

- Ale jest do ciebie podobna. - Powiedziałem. 

- A Juan do ciebie. I oboje mają twoje oczy. 

- Boże, jestem tak szczęśliwy. - Przytuliłem ją. - Nie mogę uwierzyć, że nam się udało.

- Ja też. Kocham cię.

- Ja was też.

Barcelona IV: We are friends for lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz