XLI. Tragifarsa dobiega końca

251 47 229
                                    

Adrien drżał, gdy prowadził Lou do domu ojca. Obawiał się, jak potoczy się ich spotkanie. Oboje pragnęli się ujrzeć, ale nie mogli przewidzieć swoich reakcji po tak długiej rozłące. Mogli się pogodzić, ale równie prawdopodobna zdawała mu się spektakularna kłótnia ojca i Louise. 

Dlatego poprosił Ann, by poszła wraz z nim. Wiedział, że będzie go wspierała, tak jak on pomagał jej przy sprawie pani Ward. Ann ciągle gryzło sumienie, co powinna napisać w książce, ale po rozmowie z Jamesem odżyła. Faye nie dzwoniła do niej od kilku dni, co sprawiło, że Ann dużo lepiej spała, a do tego mogła spędzać z Adrienem całe dnie. Obawiał się tylko zbliżającego się terminu powrotu Ann do Ameryki. Miał nadzieję, że jednak zdecyduje się zostać tu wraz z nim, ale nie mógł być niczego pewien. 

Wprowadził Louise do sypialni ojca i zadrżał. Lęk ogarniał go coraz bardziej, sprawiając, że chciało mu się wymiotować. Kiedy jednak ujrzał, jak oczy ojca błysnęły szczęściem, strach nieco go opuścił. Zostawił ich samych i wycofał się za drzwi, nie dał im jednak zupełnej prywatności, bo zostawił wąską szparę, przez którą mógł ich obserwować. 

Louise usiadła przy łóżku ojca i pogładziła jego oblicze, jakby chciała dokładnie zbadać jego lico. Przesuwała dłonią po wszystkich wgłębieniach, bruzdach i bliznach, którymi czas naznaczył twarz Victora. Adrien patrzył na tę scenę z przejęciem. Po chwili ojciec podniósł rękę i ujął drobną dłoń kobiety. 

— Moja śliczna Lou... To naprawdę ty! Nie postarzałaś się ani trochę, moja piękna... — wyszeptał. 

— Och, Victorze, przesadzasz! — zaśmiała się, zaraz jednak spoważniała. — Zawsze to robiłeś...

— Cieszę się, że tu jesteś. 

— Adrien wszystko mi powiedział. Ja... Tak mi przykro! Nie mogę się z tym pogodzić. Ty nie umrzesz, kochany, nie umrzesz! — zaszlochała. 

Victor ścisnął mocniej jej dłoń i składał na niej czułe pocałunki. Gdy Adrien patrzył na pomarszczoną, starą twarz ojca, tak przepełnioną miłością, zdała mu się ona piękniejsza niż kiedykolwiek. 

— Umrę, Lou. Każdego kiedyś to czeka, mnie wcześniej niż ciebie, ale kiedyś do mnie dołączysz. A tam już zawsze będziemy razem, jeśli tylko tego pragniesz. 

— Ale ja chcę być z tobą tutaj — rzekła i ucałowała go czule. 

— Wyjdziesz za mnie, Lou? Nawet jeśli na kilka miesięcy, to milej mi będzie umierać, kiedy będziesz mnie trzymać za rękę...

Tych słów Adrien nie mógł już znieść. Do oczu cisnęły mu się łzy, które po chwili popłynęły rzęsiście po jego policzkach. Odszedł od drzwi i usiadł na sofce w przedsionku. 

Nie chciał uwierzyć w to, że ojciec niedługo umrze. Nie teraz, skoro pogodził się z nim i Lou, nie skoro myślał nawet o ślubie z ukochaną. Ojciec musiał żyć jak najdłużej. 

Wtem obok niego usiadła Ann. Położyła dłoń na jego policzku i pogładziła go swoją delikatną, miękką jak jedwab ręką. Poczuł, jak wypełnia go spokój. Och, gdyby tylko Ann zechciała z nim zostać... Dałby wszystko, by móc ją do siebie codziennie tulić, całować, budzić się u jej boku i zaczynać dzień od spojrzenia na jej spokojną, pełną miłości twarz... 

— On nie może umrzeć, Ann — wyjąkał. 

— Może jeszcze trochę pożyje. Louise doda mu sił do życia, dzięki niej będzie miał ogromną motywację, zobaczysz! — rzekła z takim przekonaniem, że Adrien naprawdę jej uwierzył. — W ogóle to... — podjęła po chwili. — Muszę ci coś powiedzieć. 

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz