XXX. Przebaczenie

269 52 157
                                    

Ann otworzyła oczy i westchnęła z zadowoleniem. Silne ramię trzymało ją w talii. Włosy Adriena łaskotały ją przyjemnie w twarz, sprawiając, że ledwo powstrzymywała się od chichotu. W jej nozdrza wdzierał się przyjemny zapach wody kolońskiej mężczyzny. Jego oblicze było spokojne i pozbawione zmartwień, nieco jak lico dziecka. Ann uśmiechnęła się i zaczęła się w niego wpatrywać. Wyglądał tak uroczo, gdy spał. Czuła, jak jego klatka piersiowa unosi się miarowo. 

Pomyślała, że takie przebudzenie się w czyichś ramionach było dużo przyjemniejsze niż samotna pobudka, nie wspominając już o tej, która stała się jej udziałem tamtego feralnego ranka. Dużo by dała, by codziennie móc się budzić z kimś przy boku. Westchnęła i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Zauważyła, że koszulka, w której spał, była cieniutka. Niemal czuła przez nią jego wystające żebra. 

Mruknął i przesunął się nieco. Kilka kosmyków opadło na jego czoło. Ann uśmiechnęła się i pogładziła jego policzek. W uszach wciąż dźwięczały jej jego słowa z wczoraj. 

Kochał ją. Dziwnie się z tym czuła. Nikt jej wcześniej nie kochał, nie licząc ojca i może matki, kiedy jeszcze Ann była malutkim dzieckiem. Ale jej miłość umarła wraz z ojcem, a potem już nie było nikogo, kto obdarzyłby Ann uczuciem. Z jednej strony myśl, że Adrien darzył ją uczuciem, sprawiała, że wypełniało ją ciepło, a szczęście niemal rozrywało jej klatkę piersiową, lecz z drugiej strony chwytało ją w swe szpony dziwne poczucie, że nie zasługiwała na to, by ktokolwiek coś do niej czuł, a już zwłaszcza taki wspaniały mężczyzna. 

Wtem Adrien poruszył się i jęknął. Spojrzała na niego z czułością i poprawiła jego jasne loki opadające mu na oczy. Po chwili otworzył powoli oczy i uśmiechnął się błogo. Pogładził policzek Ann i odezwał się:

— Dzień dobry. Jak się spało? Czy Hotel Beaufort ma lepsze łóżka niż Ritz?

— Łóżka może nie, ale dodatki do nich już tak — zaśmiała się. — Tam nie dostałabym takiego przyjemnego termoforu.

— Tym więc dla ciebie jestem? Termoforem? — Spojrzał na nią karcąco i zdzielił ją żartobliwie po ramieniu. Zaraz jednak złożył na jej ustach delikatny, przepraszający pocałunek i spojrzał na nią poważnie. — Idziesz dzisiaj do pracy, prawda?

— Cóż, z racji, że to nie sobota ani niedziela, to tak.

— Szkoda... — westchnął i wplótł dłoń w jej długie, jasne włosy. — Ale zostań tu choć na chwilkę, nie chcę, żebyś już szła. 

— No dobrze... — odparła. 

Ona też nie chciała iść. Najchętniej zostałaby tu na cały dzień i nie oglądała twarzy Jamesa, nie wysłuchiwała zwierzeń Faye, tylko po prostu tu siedziała i rozkoszowała się jego bliskością. Tak bardzo chciała być jak najbliżej niego...

Adrien pogładził jej plecy i uśmiechnął się. Położyła dłoń na jego policzku i westchnęła z zadowoleniem. Och, gdyby mogła spędzić tak wieczność... Jego jasne oczy patrzyły na nią z tkliwością, sprawiając, że robiło się jej ciepło. Przysunęła się jeszcze bliżej i położyła głowę na piersi młodzieńca. Słyszała, jak jego serce bije miarowo. 

— Szkoda, że musisz tam iść. Czy ten Ward nigdy się od ciebie nie odczepi? — zapytał z wyrzutem. 

— Powątpiewam. Chyba nie wierzy, że jesteś moim narzeczonym. Nie pomyślałam o tym, by nosić jakiś pierścionek, a on zauważa takie rzeczy, więc pewnie wszystko przejrzał. Ale żadnego nie mam...

— Mogę ci kupić. — Spojrzał na nią figlarnie. — A potem się z tobą ożenić.

— Co? — Ann była tak zdumiona jego słowami, że nie potrafiła z siebie wydobyć żadnych słów. 

W blasku reflektorówWhere stories live. Discover now