III. James Ward wkracza na scenę

612 105 336
                                    

Przez całą noc pakowałam walizkę, a kiedy już to zrobiłam, pełna obaw, usiadłam na łóżku i niecierpliwie czekałam, aż ujrzę samochód wuja Grega na posesji. To była najgorsza noc w moim dotychczasowym życiu. Wciąż obawiałam się, że ciotka Catherine zaraz wejdzie do mojego pokoju i odkryje, co zamierzałam zrobić. Cała drżałam że strachu. Od tego, czy mi się uda, zależało całe moje przyszłe życie i moja kariera. Nie mogłam tego zepsuć.

Zdawało mi się, że mój żołądek nie wytrzyma. Czułam, jak skręcał się w supeł, a później rozciągał i znów zaciskał. Ręce całe mi się spociły. Wystarczył jeden fałszywy ruch, a już zapewne nigdy nie wyszłabym z domu. 

Wtem usłyszałam odgłos silnika. Przez okno zobaczyłam, jak Milton zamrugał przednimi światłami. Na ten widok ogarnęła mnie ulga. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że powiedzenie o kamieniu spadającym z serca jest prawdziwe. Tak się właśnie czułam, jakby ktoś odjął mi coś ciężkiego z piersi. Wujek Greg już tu był i zamierzał zabrać mnie od cholernej, znienawidzonej ciotki Catherine.

Lekko drżąc, podeszłam do parapetu. Strach rozsadzał mnie od środka. Ledwo powstrzymywałam się od piszczenia. Otworzyłam okno i najciszej, jak umiałam, położyłam walizkę na parapecie. Wzięłam głęboki oddech, by nieco się uspokoić. Najtrudniejsza część była dopiero przede mną. Musiałam wyjść przez okno, nie czyniąc przy tym hałasu. Zdawało mi się to piekielnie trudnym zadaniem.

Podparłam się rękoma i pociągnęłam za sobą nogi. Po chwili siedziałam już na parapecie. Odetchnęłam z ulgą. Połowa trudności była za mną. Wychyliłam się przez okno, wciąż drżąc, czy ciotka Catherine zaraz się nie obudzi, i wysunęłam nogi, po czym pchnęłam walizkę nieco do przodu.

Zeskoczyłam lekko i zabrałam bagaż. Serce biło mi jak oszalałe, a krew szumiała w uszach. Czułam się jak przestępca. I w gruncie rzeczy nim byłam. Błyskawicznie przemknęłam do samochodu, starając się stąpać jak najciszej. Walizkę zapakowałam do bagażnika i otworzyłam przednie drzwi, by usiąść obok kierowcy.

— Wszystko zabrałaś? — zapytał Milton, gdy wsiadłam już do jego nowiutkiego forda.

— Tak. Jedźmy już. Ciotka Catherine zaraz się obudzi i szybko spostrzeże, że coś jest nie tak — odparłam.

W odpowiedzi wuj nacisnął pedał gazu i odjechał spod posesji. Dom rodziców miałam ujrzeć równo za rok, kiedy moje życie całkowicie zmieniło bieg. Teraz jednak siedziałam w samochodzie, szczęśliwa, że niedługo będę już w Nowym Jorku.

Na dworcu wujek udzielił mi jeszcze kilku cennych według niego rad, dał mi nieco pieniędzy na utrzymanie i ucałował w policzek na pożegnanie. W jego oczach dostrzegłam smutek. On i Joan nie mieli własnych dzieci i od śmierci rodziców traktowali mnie jak córkę. Żałowałam, że nie mogłam zamieszkać z nimi po wypadku.

Moja walizka była niezwykle ciężka. Ledwo ją udźwignęłam. Nie spodziewałam się, że ubrania i buty będą tyle ważyły. Musiałam jednak przyznać, że miałam ich całkiem sporo, do tego zabrałam jeszcze kilka książek. Nie chciałam, by ciotka znalazła Fitzgeralda na mojej półce.

Na peronie stał odrażający, tłusty mężczyzna. Zaciągał się papierosem i łypał na mnie oczyma. Zmarszczyłam nos, gdy uderzył mnie dochodzący od niego smród papierosów. Wówczas ich nienawidziłam. 

— Może ci pomóc z tą walizeczką, miss? Taka kruszynka jak ty chyba sobie z nią nie poradzi — zakpił.

Posłałam mu wzgardliwe spojrzenie i odeszłam. Rzeczywiście, byłam, jak zresztą wszystkie ówczesne dziewczęta, szczupła i raczej płaska, ale nie oznaczało to, że nie miałam siły. Nie zamierzałam pozwalać na takie traktowanie.

W blasku reflektorówWhere stories live. Discover now