8.

151 19 81
                                    

Na kuchni było niezwykle gorąco, wszyscy biegali w tą i z powrotem. Słychać było łomot garnków, ktoś krzyknął, ktoś się potknął. Działo się wiele, a od otwarcia restauracji minęło zaledwie dwadzieścia minut.
Wszyscy goście zajęli już swoje miejsca, kilku kelnerów kręciło się po sali odpowiadając na pytania, dotyczące dań. Niektórzy już składali swoje pierwsze zamówienia.

Castiel zerknął w stronę kuchni czerwonej. Jak na razie wszystko wydawało być się w porządku. Zdecydowanie było tam o wiele ciszej niż na kuchni niebieskiej. Brunet żwawym krokiem ruszył na część mężczyzn.

— Co ty do cholery robisz?! — krzyknął czarnoskóry mężczyzna, podpierając się na bokach.

— A nie widzisz kroję pomidory do Consomme. — odwarknął Dean, nawet nie patrząc w stronę mężczyzny.

Uriel zrobił krok w stronę Winchestera i szarpnął go za ramię. — Nie nauczyli cię szacunku do starszych w domu. — prychnął mężczyzna.

Chłopakowi nóż wypadł z ręki i o mały włos nie dostał nim prosto w stopę. — Kurwa! O co ci chodzi człowieku!?

W tym momencie podbiegł do nich Balthazar. — Co wy robicie? — zapytał. Jego zawsze radosny i zawadiacki ton, został zastąpiony nerwowym.

— Gościu się do mnie przypierdolił, ja nic nie zrobiłem. — warknął Dean. Na twarzy Uriela pojawił się niezadowolony grymas. Balthazar spojrzał w jego stronę, oczekując wyjaśnień.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. — Chciałem zwrócić mu uwagę. Męczy te pomidory od dziesięciu minut. Na kuchni nie ma czasu na coś takiego. A, że szczeniak nie wie na czym polega szacunek, to już nie moja wina.

Dla Deana to było za dużo. Rzucił się w stronę mężczyzny i złapał go za poły bluzy. — Słuchaj ty...— nie dane mu było dokończyć, ponieważ do akcji wkroczył Castiel.

— Długo będziecie się jeszcze ścierać. To jest kuchnia, a nie boisko! Ogarniecie się, albo obaj jeszcze dzisiaj wrócicie do domu! — brunet nie miał zamiaru się z nimi bawić w kotka i myszkę. Dean od razu się odsunął, co spotkało się z zadowolonym uśmiechem Uriela.

— Przepraszam, szef. — powiedział Winchester. Schylił się i podniósł z podłogi nóż. Castiel przyglądał się jego ruchom, widział całą sytuację. Nikt normalnie nie ma takiej paniki w oczach, jak Dean, gdy poczuł szarpnięcie.

— W czym tkwi problem? — zapytał brunet patrząc to na jednego to na drugiego.

— Uriel twierdzi, że źle kroję pomidory.

— Nie, że źle. Za wolno. Nie dość, że brak ci szacunku to jeszcze kłamiesz. — Castiel miał ochotę trzepnąć faceta w łeb. Najlepiej jedną z patelni.

— To nie da się tego rozwiązać inaczej? — westchnął. — Nie ma czasu na takie afery. Ty dokończysz za Deana, a on pójdzie pomagać Jackowi. Zrozumiano?

Uriel ani trochę nie wyglądał na zadowolonego i pewnie, gdyby mógł jakoś by to okazał. Niestety, tym razem musiał ugryźć się w język i wykonać wydane mu polecenie. — Tak jest, szef.

— Jack! — krzyknął Castiel.

Chłopak podniósł głowę znad talerza, na którym składał pierwsza przystawkę w całość. — Tak, szef.

Castiel kiwnął głową do Deana, a ten od razu ruszył za nim. — Pracujesz z Deanem. Mam nadzieję, że się dogadacie. A i dowodzisz. — mówiąc to wyciągnął z kieszeni niebieską przepaskę.

Chłopak uśmiechnął się najszerzej jak to możliwe i od razu założył ją na ramię. — Dziękuję, postaram się wszystkich poprowadzić najlepiej, jak potrafię.

— W takim razie trzymam za słowo. — Castiel puścił mu oczko i opuścił niebieską kuchnie.

Wszystko do pewnego momentu szło dość dobrze jak na pierwszy wieczór.  W czerwonej kuchni dowodzenie przejęła Jody. Niestety, nie poradziła sobie z dodatkową funkcją i szybko zaczęła się gubić. Castiel kolejną szansę dał Jo, która wydała kilka przystawek, ale jedna wróciła na kuchnię. Okazało się, że danie było zbyt zimne. Castiel musiał dać opaskę kapitana komuś innemu. Miał już dość, bo wcześniej odebrał ją Jackowi, który nie radził sobie z presją. A w chwili, gdy pojawiły się zamówienia na dania główne wszystko legło w gruzach. Z obydwu kuchni, ani jedno danie nie nadało się do niczego. Chyba, że do kosza.
Brunet stanął na środku przejścia między jedną, a drugą kuchnią i krzyknął. — Stop! Mam tego dość. Nie mam zamiaru pozwalać wam na dalsze marnowanie moich produktów. Czy wy zdajecie sobie sprawę, ile kosztowało to, co przez was dzisiaj wylądowało w koszu? Domyślam się, że nie, bo pensja żadnego z was nie pokryła by tych kosztów. Zamykam obie kuchnie!

Wszyscy stanęli jakby czekająć, aż ktoś zacznie się śmiać i powie, że to żart. Ale to nie był żart, Castiel był całkowicie poważy. — Gabrielu, przeproś naszych gości. Jestem zmuszony zamknąć tego wieczoru obie kuchnie.

Mężczyzna w smokingu, odwrócił się bez słowa i pomaszerował do pierwszego stolika. To był jego obowiązek, jako manager restauracji musiał dbać o gości.

Wszyscy uczestnicy zajęli się sprzątaniem kuchni. Bałagan był ogromny. Mieli też w ten sposób nauczyć się dbać o swoje miejsce pracy. Nie da się pracować, gdy ma się wokół siebie taki chaos. Na koniec, gdy kuchnia wyglądała tak jak przed ich wejściem, Castiel pozwolił uczestnikom wrócić do domu.

— Dean. — powiedział, za nim chłopak przekroczył próg. Winchester zrobił krok w tył i zdezorientowany spojrzał na bruneta. Castiel podszedł do jednego z większych blatów. — Podejdź tu.

Dean rozejrzał się wokół siebie, nie wiedział jak powinien się zachować. — No chodź, chyba, że nie chcesz mojej pomocy.

Winchester wolnym krokiem podszedł do blatu, na którym Castiel położył jedną z drewnianych desek do krojenia. Brunet rozejrzał się, a później bez słowa poszedł na zaplecze. Dean zmarszczył brwi, ale się nie odezwał. Castiel chwilę później wrócił do kuchni z dwoma pomidorami w ręce. Położył jednego na desce. — Pokaż mi jak kroisz.

— Em, okay. — chłopak wyciągnął nóż z jednej z szuflad. Bardzo ostrożnie i pomału zaczął kroić pomidora na drobne, ale równie plasterki. Castiel przyglądał się jego skupionej twarzy. — Stop.

Dean przegryzł wargę i odłożył nóż na blat. — Nie, weź go. — powiedział Castiel. Dean znów wziął nóż i stojąc w bezruchu przyglądał się pomidorowi. Brunet stanął bliżej niego i położył swoją dłoń na tej Deana. Winchester wzdrygnął się, ale pozwolił Castielowi prowadzić swoją rękę. — Widzisz? Wszytko zależy od ruchu twojego nadgarstka. Czubek noża jest praktycznie w tym samym miejscu.

— Ja-jasne. — odpowiedział Dean i po tym jak Castiel puścił jego rękę, starał się powtarzać ten sam ruch. Mimo to wciąż szło mu to dość nieudolnie.

— Nie, czekaj. — Castiel poprawił jego dłoń na nożu. — Teraz. — Dean przełknął ślinę, ponieważ nagle zaschło mu w gardle. Wziął drugiego pomidora i spróbował jeszcze raz.  Tym razem szło mu nieco lepiej.

Castiel położył jedną rękę na biodrze Deana. — Musisz nad tym pracować. Uriel może i nie zachował się najlepiej, ale miał rację. W kuchni nie ma czasu na coś takiego.

— Rozumiem. — Dean w połowie odłożył nóż na deskę. — Dlaczego mi pomagasz? Wiesz, nie musisz się nade mną litować czy coś.

Castiel przewrócił oczami, odsunął się od chłopaka, a ten odwrócił się w jego stronę. — Wcale się nad tobą nie lituje. Przestań gadać głupoty bo. — uniósł rękę, jakby chciał go uderzyć. Uśmiechnął się przy tym, nie spodziewał się, że Dean zaciśnie oczy i odwróci głowę w bok. 

Castiel's Hell _Destiel Au_ Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang