3.

392 28 8
                                    

Megan POV

Pływałam w ciemności. Nie widziałam nic. Tylko ciemność z każdej strony. Ciemność mnie otoczyła, okryła, odcięła od świata. Nie pamiętam, kiedy to się stało. Pamiętam tylko, że strzeliłam i spudłowałam. Napastnik też. Straciłam go z oczu, aż nagle poczułam ból z tyłu głowy. Upadłam.

Wtedy pojawił się Lucyfer. Usłyszałam jego głos. Ucieszyłam się, że tu był, choć cholernie działał mi na nerwy.

Zwrócił się do mnie po imieniu. Pierwszy raz. Wyglądał na zmartwionego, ale nie jestem pewna, czy mi się tak tylko nie zdawało. Obraz mi się rozmazywał, powoli traciłam kontakt z rzeczywistością.

Morningstar powiedział coś o piekle i prosił, bym nie zasypiała. Lecz wtedy znów uderzyłam się w głowę. Ciemność przejmowała nade mną kontrolę, lecz jeszcze widziałam, co się dzieje. Henry strzelił do Lucyfera sześć razy. Byłam przekonana, że już po nim, ale on tylko się zaśmiał i zbliżał się do napastnika. Zupełnie jakby kule nic mu nie zrobiły, a jedynie odbiły się od niego. Jakby tego w ogóle nie poczuł.

Dalej była już tylko ciemność. Nic już nie widziałam ani nie słyszałam. Nie czułam nic. Zastanawiałam się, czy tak wygląda śmierć? Czy to już po wszystkim, czy może to jakiś etap przejściowy? Co będzie dalej?

Po jakimś czasie tkwienia w tej próżni do uszu dobiegać zaczęło pikanie. Powieki przestały być zbyt ciężkie, by je podnieść. Otworzyłam oczy. Światło dzienne wydawało się być ostrzejsze niż zwykle. Jednak po chwili się przyzwyczaiłam. Byłam w szpitalu. Obróciłam głowę na bok. Koło łóżka siedział czarnowłosy mężczyzna w garniturze. Jego twarz zdobił lekki zarost, a ciemne oczy spoglądały na mnie z cieniem troski. Uśmiechał się do mnie łagodnie.

- Śpiąca królewna wreszcie wstała - odezwał się. Dopiero teraz, gdy go usłyszałam, pomyślałam sobie, że brytyjski akcent idealnie pasuje do jego głosu.

- Nie czekałeś chyba długo - stwierdziłam. Co prawda, tknąc w tym dziwnym zawieszeniu w nicości, nie czułam upływu czasu, ale nie wydawało mi się, by minęło go nie wiadomo ile.

- Pani Detektyw... - spoważniał. - Przychodzę tu codziennie od pięciu lat.

Zmroziło mnie. Niemożliwe, by mnie tyle nie było. To nie może być prawda.

- Zważywszy na to, że jestem diabłem, pięć lat to nic, ale dla ciebie... To chyba jednak trochę jest, czyż nie? - spytał. Był dziwny. Intrygował mnie tą swoją metaforą. Dlaczego utożsamiał się z diabłem? O co mu z tym chodziło? Jaki miał w tym cel? Rozgoniłam szybko te myśli i skupiłam się na swoim głównym problemie. Przespałam pięć lat. Patrzyliśmy na siebie z Lucyferem, zachowując powagę, ale nagle wybuchł śmiechem.

- No tak, mogłam się domyślić - pokręciłam głową, ale zaraz syknęłam z bólu.

- Wszystko w porządku? - zerwał się z krzesła. - Przepraszam, kiepski żart, ale twoja mina była bezcenna. Nie ruszaj się - mówił, poprawiając mi poduszkę. To było miłe z jego strony, ale zarazem zastanawiające. - Tak naprawdę nie było cię niecałą dobę.

- Dzięki Bogu - odetchnęłam z ulgą.

- Zapewniam cię, że nie miał z tym wiele wspólnego - skomentował. Wywróciłam oczami, a kąciki moich ust samoistnie drgnęły ku górze. Był całkiem zabawny w tym swoim dziwactwie. A propos dziwactw... Przypomniała mi się ostatnia rzecz, którą widziałam.

- Lucyfer, dlaczego ty żyjesz? - wystrzeliłam z pytaniem, lecz dopiero, gdy te słowa opuściły moje usta, zdałam sobie sprawę, jak źle zabrzmiały. - Znaczy nie żebym cię chciała wypędzać na tamten świat, ale... Zanim odpłynęłam, widziałam, jak Henry do ciebie strzelił. Sześć razy. Jak to się stało, że nie jesteś ranny? - sprostowałam. Morningstar parsknął śmiechem.

MorningStar || Lucifer 🔐Where stories live. Discover now