✧XCVII. Szare myśli✧

73 12 55
                                    

Julka siedziała przy stole, spoglądając ukradkiem na Cezarego. Była wciąż zdziwiona jego postawą, nie wiedziała, co powinna odrzec. Wieści, które właśnie usłyszała z ust swojego męża, sprawiły, że zaczęła się zamartwiać. Spoglądała tylko w jego twarz, widniejącą w podłym blasku świeczki. Milczała, nie wypowiedziała ani słowa. Odpłynęła do wspomnień z poprzedniej zimy. Chciałaby trwać w niej wiecznie. Życie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby czas choć na chwilę stawał w miejscu.

Kiedy tylko opuścili stolicę, przenieśli się do małego domku. Wieś, w której zamieszkali, znajdowała się z dala od Warszawy. Tuż po tym prędko jej się oświadczył. Tak, jak obiecał. Nie wzbudzali podejrzeń, żyli w ładzie i porządku, którego nie mogli zaznać poprzednio. Jednak cały spokój runął, gdy Cezary postanowił przyłączyć się do Armii Krajowej końcem tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego. Tamta zima była bardzo burzliwa, przynajmniej dla dwójki zakochanych, którzy niebawem mieli przeżyć rozstanie. Pewnego lodowatego wieczoru, gdy Julia grzała się przy piecyku, jej narzeczony oznajmił:

— Bierzemy ślub!

— Co? — odparła przerażona dziewczyna. Kochała go, mimo że nie zawsze to okazywała. Ślub jednak wydał się być szaleństwem, zwłaszcza w tak niespokojnych czasach. Lubiła planować rzeczy, a wszystkie spontaniczne pomysły Cezarego tylko wyprowadzały ją z równowagi. — Ochłoń, zdejmij buty i szal, wtedy powiesz mi, co w ogóle miałeś na myśli.

— Ależ my nie mamy czasu, kochanie! Ślub, właśnie to miałem na myśli. Załatwiłem księdza na następną sobotę.

— A za tydzień nie obchodzicie Bożego Narodzenia? — spytała otumaniona, dopiero później dotarła do niej wypowiedź Cezarego. — Czekaj... Czy ty właśnie, bez mojej zgody, załatwiłeś nam księdza i ślub w sobotę za zaledwie sześć dni?!

— No... Tak, dokładnie to zrobiłem. To była jedna z moich nieprzewidzianych decyzji, ale po naszej ostatniej akcji długo nad tym myślałem. Życie jest zbyt krótkie i może zbyt nagle się zakończyć, by odwlekać takie rzeczy.

— Zwariowałeś? Przecież ja nawet nie wiem, jak wyglądają chrześcijańskie śluby. Poza tym, chciałabym wiedzieć o czymś tak ważnym jak swoje własne zaślubiny. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? W sobotę rano? Hej, Juleczko, wstawaj, zaraz bierzemy ślub.

— Julka, daj spokój. Z polskim nazwiskiem będzie ci łatwiej. Poza tym, kocham cię i wolałbym zginąć jako twój mąż, niż nic nieznaczący narzeczony.

— Narzeczeństwo wciąż jest czymś znaczącym. Czy ktoś powiedział, że zginiesz? — spytała go i uśmiechnęła się szeroko. — Jesteś szaleńcem, Cezary.

On doskonale o tym wiedział. Wiedział także o tym, że gdyby jego szaleństwo nie objawiło się pewnej listopadowej nocy, Julia umarłaby z głodu za murami albo została wywieziona. Czasami dziękował Bogu za swoją lekkomyślność.

— Jestem szaleńcem, Juleczko, ale robię to ze względu na ciebie. Przedwczoraj podczas akcji zginął jeden chłopak. Nie znaliśmy się za dobrze, ale widziałem wszystko. Widziałem, jak niewiele wystarczy, by odebrać człowiekowi życie. Jedna kula, jeden granat i puf. Nie ma cię. Też jestem w wojsku, skąd mogę mieć pewność, że przeżyję? Chciałbym cię pozostawić z czymś więcej niż bolesnymi wspomnieniami. Jeśli nie chcesz ślubu, to odwołam księdza. Wybacz, nie pomyślałem.

— Cezary, ale nikt nigdy nie powiedział, że nie chcę tego ślubu. W sobotę chętnie zostanę twoją żoną — odparła i spojrzała na niego swoimi ciemnymi, głębokimi oczami.

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz