7. Half Jokingly, Half Seriously

31 7 6
                                    

Dni... a właściwie noce - mijały, a początek rzezi zakończył się, zanim w ogóle się zaczął. Żadnych nowych ofiar, żadnych zdziczałych zwierząt i żadnych głosów w głowie...

Zdawać by się mogło - koniec.
Jednak czujność Fury'ego ani na chwilę nie osłabła. Z myślą, że wróg tylko na to czeka, nie złagodził mojego zakazu opuszczania wieży ani nie wycofał Clinta ze stanowiska ochroniarza. Za to pozwolił sobie na wykorzystanie większej części drużyny na misje poza Nowym Jorkiem.

Więc, gdy wieża świeciła pustkami, goszcząc tylko rodzinę Tony'ego i jego pracowników - ja starałam się nie pogryźć starszego o coś ponad połowę liczby moich własnych lat faceta, który postanowił urozmaicić mi ten czas różnymi żartami.

Tak jak wczoraj, dajmy na to.

Miałam wreszcie wyczekiwanego od dawna gościa. Strange wytłumaczył mi, że miał masę spraw na głowie, dlatego nie mógł się spotkać wcześniej. Potem opowiedział o sobotnich wydarzeniach, głównie tych po moim zniknięciu - jak to uznał, że Fury'emu należy się reprymenda za narażanie mnie na takie niebezpieczeństwo. A że okazało się, co się okazało (że nasza bohaterka robi wszystko na własną łapę), to jednocześnie wywiązał się temat o poważnym zagrożeniu i przymusie zawiązania współpracy. I tak właśnie chcąc nie chcąc, przyczyniłam się do tego sojuszu. Jednak na pytanie, dlaczego tak się nie cierpią, Strange odparł, że zrozumiem w swoim czasie.

Później przeszliśmy do pierwszych kroków w sztuce ezoteryki. Max z zaciekawieniem obserwował moje poczynania - od ćwiczeń medytacji, wizualizacji, a na koniec - panowania nad swoją energią.

Idealizm sytuacji prysł w chwili, gdy udowodniłam Stephenowi, jak głupia czasami bywam...

Co się stało? Cóż - Barton, który na czas naszego spotkania postanowił zrobić sobie chwilę przerwy, zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc w odszukaniu telefonu. Bo podobno go zgubił. I byłoby świetnie, gdybym do niego zadzwoniła i tym samym ułatwiła poszukiwania. A ja co? Oczywiście dałam się nabrać. Dopiero śmiech Strange'a dał mi do myślenia, że coś tu nie gra, kiedy wytłumaczyłam mu naprędce, o co chodzi.

Kretynka.

Ale dzisiaj...

- Nie! Człowieku, ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie sprzedaję tresowanych jastrzębi? - patrzę z uśmieszkiem jak Clint miota się po salonie gier (który powstał z myślą o odrobinie rozrywki dla drużyny) i ciska telefon na kanapę. - Kurwa, Tony! Przysięgam, jeśli to twoja sprawka...

Nie umiem dłużej powstrzymać chichotu. Peter, po drugiej stronie stołu do cymbergaja, również śmieje się w najlepsze.

- Ty! - Barton celuje we mnie palcem. - Ty mała, wredna, chytra...!

- Król Żartów padł ofiarą żartu - prycha Pete, odbijając monetę. Przez nadciągającą głupawkę, nie zdążam zablokować bramki. - Punkt! Dziewięć - pięć, ka-bum! Jeszcze tylko jedna bramka i wygram pierwszą rundę!

- No proszę... - Mruży oczy Barton, krzyżując ramiona. - Nasz wilczek zaczyna dorastać... i gryźć.

Łapię ukradkiem jego spojrzenie. Przygląda mi się z uniesionym kącikiem ust, oparty o automat do gry.

- Iiii... - Trzask, parę dzwonków, radosny okrzyk przeciwnika. - Peter Stark wygrywa pierwszą rundę! Natalie Anderson - jak skomentujesz te piękną porażkę?

- Czekaj, Pete. - Puszczam grzebień, przyjmując postawę Jastrzębia. - Co tam knujesz? Puder w suszarce czy farba w szamponie?

- Kuszące, ale niestety nieaktualne.

Marvelous DreamsWhere stories live. Discover now