🎄rozdział dwunasty🎄

407 25 0
                                    


Budząc się rano, nie czułam tego ciepła na sercu, co zwykle. Byłam wrakiem człowieka, któremu dudniły bolesne słowa w uszach, a na ustach pozostała tęsknota.

Jęknęłam, wstając z łóżka.

Każde Święta wyglądały tak samo: uśmiechnięta ja, napędzająca wszystkich, którym brakowało szczęścia w stan Świątecznego rozbudzenia. Byłam wszędzie i chciałam być wszędzie, ukazując swą radość.

Teraz miałam jedynie ochotę schować się pod kołdrą i ulotnić zbierające się od wczoraj łzy. I mimo odebranego mi ducha Świąt, wiedziałam, że to byłoby nie w porządku pod względem nieżyjącego już dziadka, babci, która wkłada swoje całe serce w starania i rodziców, którym odebrałabym dobry dzień.

Otworzyłam szafę z ubraniami i ignorując jaskrawe rzeczy, rzucające się w oczy, sięgnęłam po zwykły czarny t-shirt i krótkie spodenki, włosy jak zwykle pozostawiłam upięte.

Schodząc na dół słyszałam krzątaniny, co upewniło mnie, że wszyscy byli już na nogach. Ja jednak zastanawiałam się jaką minę przybrać, by moje samopoczucie nie przybrało na dramaturgii.

Jednak wchodząc do kuchni już wiedziałam, że jest ze mną źle, a słowa chłopaka mnie uszkodziły. Na sam widok mojego taty na wózku, wzdrygnęłam się.

— Kochanie, patrz co zrobiłyśmy z babcią! Specjalnie dla...— przerwała nagle, ściągając brwi.

Tata zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, a babcia zacisnęła usta w wąską kreskę.

— Stało się coś?— zapytała, odkładając zapewne przepyszne ciasto, które było ozdobione małymi choineczkami, na stole.

Miły gest.

Podniosłam kąciki ust w celu uśmiechu. Jednak wyszedł z tego najbardziej dziwny grymas ligi światowej, przez co moja mama się skrzywiła.

— Nie— machnęłam ręką— Przecież dzisiaj wigilia!— pisnęłam, ruszając w stronę wyjścia z kuchni, po drodze biorąc jabłko.

Tata, próbował do mnie podjechać, jednak babcia go powstrzymała.

— Fred zostaw Lili, dziewczyna żyje w tym swoim Świątecznym świecie— zaśmiała się nerwowo, spoglądając na mamę.

Posłałam im uśmiech i wyszłam z kuchni.

Marzyłam o końcu Wigilii. Marzyłam o powrocie do Nowego Jorku.

🎄

Cóż smutna z przemianą w Świątecznego emo Liliana, zaczęła mi się podobać. Nikt, ale to nikt nie wchodził mi w drogę. Nie wołano mnie na dół, nie wołano mnie do pomocy, prócz do ozdobienia Grizzy- choinki, która ani trochę nie poprawiła mi humoru, czy do drobnych rad.

Cisza i spokój.

Przynajmniej tak było do osiemnastej, zanim mieliśmy iść do kościoła.

Żaden z Nas nie traktował tego jako przykład wiary, a bardziej podchodziło pod tradycje. Dzieciątko Jezus i charakterystyczne sianko pod obrusem. Tego nauczył Nas dziadek, więc traktujemy to jako jego obecność.

Sam był zakochany w Świętach.

I wiedziałam, że nie byłam jak on, ale za każdym razem, gdy zakładałam czerwoną i lekką sukienkę, podarowaną od niego, czułam jego szczęście i zachwyt w środku.

Tak było i tym razem. Bolesne słowa Caleba, przygasły w moich uszach, a serce okryło ciepło.

I to był ten Świąteczny cud o którym ciągle mówię. Magia Wigilii, która równała się z miłością.

— No myśleliśmy, że już nie zejdziesz— zaczęła mama, poprawiając krawat taty, nie zwracając na mnie większej uwagi.

Babcia posłała mi szeroki uśmiech, odchodząc w bok.
Dzięki czemu, zauważyłam pierwszy raz Caleba, od wczorajszej kłótni.

Ciemne jeansy, ładnie komponowały się z czerwoną koszulą i z rozpiętym przy kołnierzyku guziczkiem. Wargi miał lekko uchylone, a jego błyszczący wzrok pędził po mojej osobie. Na dłuższą chwilę, zatrzymał się na włosach, które pierwszy raz pozostawiłam rozpuszczone.

Przełknęłam głośno ślinę.

Otworzył szerzej usta, po czym od razu je zamknął.
Zapewne zrobiłam to samo.

Strasznie chciałam z Nim porozmawiać.

— W takim razie, idziemy!— klasnął w ręce Adam, budząc mnie z chwilowego snu.

Kościół był na sąsiedniej ulicy, przez co już w połowie pieszej drogi, mogliśmy usłyszeć głośne śpiewy. Kolędy rozbrzmiewały w moich uszach, przepędzając słowa Caleba.

To byłam ja.

Kochałam Święta, zatracałam się w nich. Wierzyłam, WIERZYŁAM w Świąteczny cud i w miłość, która mnie otaczała. I to właśnie do mnie dotarło.

Mimowolnie spojrzałam na chłopaka, przyłapując go na zerkaniu w moją stronę. Posłał mi jedynie smutny uśmiech, po czym powrócił do patrzenia w drugą stronę.
Rozmyślał, rozmyślał tak samo jak ja.

Przed kościołem znajdował się tłum ludzi. Rodziny, dzieci, starsze małżeństwa, radosnym krokiem wchodzili do rozśpiewanego budynku. Początek sam w Sobie, tworzył niemal idealną aurę, jednak to nie równało się ze środkiem- sercem kościoła.

Choinki przyozdabiane kolorowymi światełkami, tworzyły w swoim rodzaju drogę do ołtarza. Świąteczną szopkę rozświetlała gwiazda zaranna tuż przy samym czubku, a anielskie głosy dziecięcego chóru dochodziły do każdego ludzkiego serca.

Cała msza była bardzo oficjalna, jednak miejsce znalazło się również na śpiewanie kolęd przez osoby chętne, które dzięki samej chęci, w nagrodę dostawały czekoladę z orzechami.
Sam Adam się zgłosił, powodując śmiech każdej osoby w kościele, wraz z Calebem, który wydawał się najbardziej rozbawiony.

Ostatnia część mszy, jednak zapierała dech w piersiach. Powodując spokój i wyciszenie.

Zgaszono światło, a każdy dzielił się między sobą ogniem, pochodzącym z paschału. Tak właśnie czerwonymi płomykami, rozświetlił się cały kościół. Chór wraz z ruchem dyrygentki, przyciszył swoje głosy, co spowodowało chęć zamknięcia oczu, chęć do skupienia.

— Liliana— usłyszałam szept i lekkie dotknięcie w ramię.

Odwróciłam się w stronę chłopaka.

— Muszę Ci coś powiedzieć— oznajmił, biorąc moją dłoń.

Bez słowa ruszyłam za chłopakiem, wychodzącym z kościoła.

O moje ramiona zderzył się mały chłód, a cichym śpiewom, akompaniowały Nasze oddechy.

— Zachowałem się okropnie— zaczął, gdy lekko przymknął drzwi— Słowa jakimi Cię określiłem...— pokręcił głową— Zmierzam do tego by powiedzieć Ci, że to ja kłamałem. Kto jak kto, ale to ty jesteś jedną z najbardziej wartościowych osób, jakie znam. A ja byłem po prostu cholernie zazdrosny twojej perfekcji i miłości jaką posiadasz.

Chłopak spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.

— Caleb— zaczęłam— Miłość nie należy tylko do mnie, też ją posiadasz.

Pokręcił głową.

— Chciałem oddać Ci jej resztki. Chciałem byś miała mnie razem z nią, ale ty nie chciałaś jej przyjąć.

— Nie. Przestraszyłam się, że w zły sposób z niej korzystamy— powiedziałam, spoglądając na ziemię.

Chłopak lekko chwycił mnie za podbródek.

— Boisz się tak jak ja. Ale nie chcę z Ciebie rezygnować Lili, nie chcę.— powiedział, zdrobniając moje imię.

Ja również nie chciałam.

I pozwoliłam mu, pozwoliłam Calebowi na przejęcie mojego całego serca. Oddałam się Świątecznemu Zmartwieniu, nie myśląc już o tym co będzie dalej.

Świąteczne ZmartwienieWhere stories live. Discover now