🎄rozdział pierwszy🎄

1.1K 44 8
                                    


Nowojorskie Święta.

Zapach świeżych choinek, wystawionych na ulicach, zmieszanych z wonią kaw z kafejek, których drzwi w czasie przed bożonarodzeniowym, nigdy się nie zamykają.
Radość dzieci, rzucających w siebie śnieżkami i zakupowy szał, widoczny w każdej alejce Nowego Jorku.
Tak jest co roku.

Dobrze znana mi przyjemna rutyna, koi moje spragnione wigilii serce, przypominając, że to już niedługo.

— Spakowana?— uśmiechnięta mama, zapukała w moje drzwi, wyłaniając się zza progu.

Jej krótkie blond włosy, przysłoniły połowę promiennej twarzy,
niebieskie oczy, rozglądały się po wnętrzu, a nos lekko się marszczył.

Byłyśmy kompletnie różne.
Moje bursztynowe włosy były zawsze spięte w kucyka, nie pozwalając żadnym pasemkom na dostanie się na obręb twarzy. Piwne oczy z rozpoznawalnym blaskiem, były zawsze uważne, pomimo mojego roztrzepania, a kilka piegów pokrywało lekko zadarty nos, przypominając bombki, które ozdabiają skromną choinkę.

— Jeszcze chwileczka, mam do dopakowania parę rzeczy— mówię, po czym pakuje resztę skarpetek do walizki, patrząc za okno.

To będą moje pierwsze święta poza domem. Babcia Tessa, zawsze przyjeżdżała do Nas, jednak ostatnim czasy często choruje, więc moja rodzina zdecydowała się nie ryzykować. Stwierdziliśmy, że tym razem to my ją odwiedzimy.

Malibu.
Samo to słowo brzmi świetnie, jednak klimat nowojorskich świąt, nadaje temu wszystkiemu, czegoś magicznego.
Będzie mi tego brakować.

Zamykam walizkę i ciągnąc ją za sobą, po długim, czerwonym korytarzu, przyglądam się fotografią, które ładnie zdobią monotonne ściany.
Wszystko dzieje się zgodnie z planem wydarzeń, od poznania się moich rodziców- do mnie.
Co równa się z czasem 25 lat.

Zawsze zazdrościłam miłosnej historii moich rodziców.
Wakacyjne zauroczenie, nocne ucieczki, potajemne pocałunki.
Zakochanie, które nimi kierowało, było nie z tej ziemi.
Dlatego po 8 latach pojawiłam się ja. Przez 17 lat, zdążyłam osiągnąć wiele, jednak czegoś mi brakowało. Ale nadal nie rozumiałam, czego.

— Wszystko spakowałaś?— zapytała mama, pakując ciasteczka do zielonego pojemnika.

Kiwnęłam głową i szybkim ruchem wzięłam dwa ciastka, jedno wpakowując do buzi.
Z uśmiechem na ustach, wybiegłam z kuchni i wyszłam na zewnątrz, ignorując wołania mamy.

Na dworze panowała piękna aura.
Chodniki pokrywał czysty śnieg,
z nieba padały idealne cienkie płatki,
a słońce przyjemnie ujmowało lekko podmarzniętą, łaknącą ciepła skórę.

Boże, jak bardzo będę za tym tęsknić.

Podbiegłam do taty, pakującego walizki do bagażnika i podałam mu ciastko.

— Jesteś aniołem— uśmiechnął się— tez próbowałem skubnąć, ale skończyło się na krzyku i szmatą po głowię.

Zaśmiałam się i pomogłam wpakować resztę rzeczy.
Zmęczona dźwiganiem, przyglądałam się zręczności mojego taty, podjeżdżającego wózkiem pod dom.

Podziwiałam tego człowieka i to jak po 3 latach po wypadku umie sobie radzić.
Był silnym mężczyzną, który pokazywał, że nie należy się załamywać i poddawać przygnębiającym emocją.

— Lili, biegnij po torbę z jedzeniem do kuchni!— krzyczy mój tata zza progu drzwi frontowych.

Z tymi słowami wybudziłam się ze spokojnego stanu i ogarnęła mną niesamowita ekscytacja.
Święta.

Świąteczne ZmartwienieWhere stories live. Discover now