Rozdział III | Perverted Winter

389 28 15
                                    

Nareszcie nadszedł ten wielki dzień. Dzień, w którym miałem odebrać auto od mechanika. Od samego rana byłem tak szczęśliwy i miałem tyle energii, że zamiast chodzić jak normalny człowiek podskakiwałem, jak mała dziewczynka idąca do przedszkola. Wstałem wcześniej, żeby zdążyć się zebrać zanim Brian po mnie przyjedzie, a jak już wspomniałem byłem tak pobudzony, że od razu praktycznie zerwałem się z łóżka. Kiedy kończyłem jeść śniadanie usłyszałem klakson samochodu Maya.Wziąłem do ust ostatni kęs, szybko ubrałem kurtkę i wsunąłem buty, po czym wyszedłem z domu. Na ganku jednak zatrzymałem się. Coś było nie tak...

-O kurde, śnieg!- krzyknąłem i z niedowierzaniem rozejrzałem się dookoła. Zrobiłem kilka kroków naprzód. Wszystko wokół było pokryte całunem zimy. Z nieba spadały ogromne płatki śniegu, a gałęzie drzew uginały się pod ciężarem białego puchu, nie było widać nawet czarnego asfaltu.Brian zdążył już wysiąść z samochodu i podszedł do mnie z promiennym uśmiechem na twarzy. -Dlaczego wszędzie jest kokaina?-zapytałem uradowany. Brunet zaśmiał się na to pytanie i strzepnął śnieg z jego lokowanych włosów, jednak coś wydało mi się naprawdę nie tak.

-Pięknie, prawda?- zaczął się rozglądać dookoła. I miał rację. Dawno nie było tutaj tak ślicznie. Nie mogłem się nacieszyć oczu, więc również zmierzyłem wzrokiem okolicę. Przymknąłem oczy, pozwalając by płatki śniegu spadały na moje zaczerwienione policzki. Nagle jednak poczułem mocne uderzenie w twarz. Przetarłem ją i spojrzałem w stronę, skąd najprawdopodobniej poleciała śnieżka.Ujrzałem zwijającego się ze śmiechu Maya.

-To był cios poniżej pasa!-wrzasnąłem i spojrzałem na swoją kurtkę. Była cała ośnieżona... Szybko schyliłem się by ulepić kulkę, po czym zacząłem gonić gitarzystę a ten zaczął uciekać i drzeć się jak mała dziewczynka. Ale czym jednak były moje wysiłki, przy jego długich jak szczudła nogach? Zapieprzał, aż się kurzyło.Rzuciłem z całej siły trzymaną śnieżkę, ale nie trafiła, tam gdzie chciałem. Jak na wielkoluda to potrafił robić niezłe uniki.Chyba też muszę się zapisać na siłownię. Spędziliśmy naganianiu w kółko dobre piętnaście minut. Byłem już okropnie zdyszany i mokry. Coraz mniej podobała mi się ta zabawa, bo przez cały czas przegrywałem, a Brian czerpał z tego niemałą satysfakcję. W końcu zdecydowałem jednak, żeby odpuścić.Przestałem go ścigać i zatrzymałem się, opierając swoje ręce na kolanach, ciężko dysząc.

-Masz już dość, Roggie?- zaśmiał się brunet, zatrzymując się na chwilę. Tak jak wspomniał, miałem już dość. Ale moja duma nie pozwalała mi się poddać. Miałem już w głowie plan zemsty. Takie zagranie było nie fair, ale w tej sytuacji, kiedy nie mogłem już złapać oddechu nie miałem wyboru.Tym bardziej, że to Brian zaatakował mnie pierwszy bez ostrzeżenia.

-Dobra... Poddaję się.- wydyszałem.Loczek tylko się zaśmiał i na szczęście oszczędził mi złośliwych komentarzy, chociaż one i tak nie były w jego stylu.Ruszyliśmy w stronę samochodu, przez zaspy śniegu. Swoją drogą...naprawdę nie zauważyłem przez okno takiej zmiany w otoczeniu?!

Większość trasy do studia przemilczeliśmy. Ciszę przerywała jedynie muzyka grająca w radiu.Nadal nie mogłem wyrównać oddechu po tamtej sytuacji. Jednak grana bębnach nie wyrabia takiej kondycji, jakiej się spodziewałem...A Bri regularnie zażywa wysiłku fizycznego. Do tej pory myślałem,że to nie jest do niczego potrzebne. No może do wyrywania lasek,ale miałem na tyle uroku osobistego, że nie musiałem mieć nie wiadomo jak wyrobionych mięśni. Ale Bri? Nie... On jest ode mnie szybszy bo ma dwa razy dłuższe nogi. Takie życie...

Gdy weszliśmy do studia, zdjąłem moją przemoczoną do suchej nitki kurtkę. Mam nadzieję, że nie się nie pochoruje bo Mercury mnie zabije. Kiedy zdejmowałem buty,przyszła ów wspomniana gwiazda.

-Skarby co się stało, że jesteście tak mokrzy?- odparł zdziwiony wokalista.

-Nic się nie stało- mruknąłem pod nosem, ściągając szalik. Widziałem ten uśmieszek zwycięstwa,który posłał mi gitarzysta. Fred to jednak zauważył i zerknął pytająco na przyjaciela.

|| Fallin' like the stars || maylorWhere stories live. Discover now