Rozdział II | Mint Apocalypse

476 33 18
                                    


Rano obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Z niechęcią podniosłem się do pozycji siedzącej, nawet nie otwierając oczu. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie budził, zwłaszcza, że nie spałem praktycznie całą noc martwiąc się o mój samochód. Pomoc drogowa zabrała go do mechanika, ale jeszcze nie wiadomo kiedy będzie znowu mógł jeździć. Pieprzone kolejki. Leniwie zwlokłem się z łóżka i skierowałem się w kierunku drzwi wejściowych. Gość przed drzwiami nie odpuszczał i nadmiernie molestował mój dzwonek. Właściwie kogo może nieść o tej porze?!

-Idę, do cholery!- krzyknąłem, kiedy byłem już blisko drzwi. Podszedłem i przekręciłem zamek, a moim oczom ukazała się burza bujnych loków. Nie był to kto inny jak Brian May, rzecz jasna. -Co ty tu robisz?- zapytałem zaspanym głosem, nie kryjąc zdziwienia.

-Rog, miałeś być gotowy.- odezwał się brunet i jak gdyby nigdy nic wszedł do środka -Czekam na ciebie na zewnątrz od 15 minut!

-Upsss...- wyszeptałem bardziej do siebie, patrząc na zegar wiszący na ścianie. Faktycznie zaspałem na próbę -Ale to nie powód, żeby się na mnie wydzierać!- postawiłem się.

-Jeszcze się nie wydzieram, ale jak za chwilę nie ruszysz dupy to kto wie.- powiedział spokojnie, z zimnym spojrzeniem, podpierając się na biodrach.

-No dobra, już dobra...- nie miałem siły na kłótnię z samego rana, chociaż pewnie potem jeszcze do tego wrócimy... Idąc w stronę schodów na górę zaburczało mi w brzuchu, na tyle głośno, że pewnie Bri też usłyszał. Cóż, chyba żaden normalny facet nie potrafi funkcjonować bez śniadania. Ale mój gość pewnie nawet nie pozwoli mi zajrzeć do lodówki.

Szybko się ubrałem, umyłem zęby, lekko podtapirowałem włosy i się odlałem. I wiecie co? NADAL BYŁEM GŁODNY, KRUCI. Szybko zbiegłem po schodach i od razu podbiłem do lodówki, udając ninję, mając nadzieję, że loczek mnie nie zauważy.

-Zrobiłem ci kanapki, chodź już!- usłyszałem za sobą błagalny głos Briana. Byliśmy już dawno spóźnieni na próbę.

-Daj mi spokój, jestem samodzielny!- odpowiedziałem, ale zamknąłem lodówkę. Nie lubiłem, kiedy ktoś traktował mnie jak dziecko, jakbym sam miał sobie nie poradzić. W wielu przypadkach byłem indywidualistą (ale gram w zespole, hihi) Jednak nie miałem nic przeciwko, kiedy ktoś dla mnie gotował, dlatego ucieszyłem się kiedy Bri oznajmił, że zrobił dla mnie śniadanie. Aczkolwiek starałem się tego nie pokazywać.

Udaliśmy się do samochodu, a ja zajadałem się pysznymi kanapkami od przyjaciela. Serio były dobre... Mężczyzna odpalił samochód i włączył radio. Dziwnie czułem się siedząc od kilku dni na miejscu pasażera, ale nawet nie pytałem Briana, czy mogę poprowadzić. Prowadzić czyjś samochód to trochę jak całować jego dziewczynę... Nie przejdzie, a ja doskonale to rozumiałem. Nie chciałbym, żeby ktoś inny jeździł moim maleństwem. Plusem tej odmiany było jeszcze to, że mogłem się zajadać kanapkami, nie musząc patrzeć na drogę. Mój posiłek jednak się powoli kończył, a szkoda, bo smaczne.

-Dobry Boże, to mój kawałek.- odezwał się Bri, szeroko się uśmiechając. Wsłuchałem się w radio. Właśnie zaczęło się "Can't help falling in love". Brunet zaczął śpiewać, zupełnie jakby mnie tam nie było. Widać było, że bardzo się w to wczuł. Najwyraźniej lubił Presleya. Uważnie słuchałem jak śpiewał zwrotkę. -Take my hand, take my whole life too...- zaśpiewał niemal perfekcyjnie. Cóż, miał naprawdę niezły głos... Aż sam poczułem klimat tej piosenki. -For I - can't - help...

-FALLING IN LOVE WITH YOU.- włączyłem się, nie mogąc się powstrzymać. Właściwie nie lubiłem tego typu muzyki, ale swoim śpiewem loczek wprawił mnie w dobry nastrój. Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, który od razu odwzajemniłem. Słysząc nas w duecie po raz pierwszy na trzeźwo, doszedłem do wniosku, że brzmimy razem naprawdę dobrze. Powiedziałbym nawet, że bardzo dobrze. Zupełnie jakby nasze głosy były stworzone do śpiewania razem. Może nawet... Nie, bez przesady. Na pewno nie brzmimy lepiej od Freddiego.

|| Fallin' like the stars || maylorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz