Rozdział I | Prolog

Start from the beginning
                                    

-Rog!- Freddie urwał śpiew i wrzasnął na mnie. Chłopaki przestali grać i również zawiesili na mnie wzrok. -Głównym zadaniem perkusisty jest utrzymanie rytmu. Wiem, że tacy jak ty wybitną inteligencją nie grzeszą, ale nie mów, że nie jesteś w stanie sobie poradzić z tak prostą rzeczą!

-Weź mnie nie obrażaj, co?!- odpowiedziałem przecierając twarz dłońmi. Naprawdę się pomyliłem? -Przepraszam ja... Jestem już chyba zmęczony...

-Roggie, nie możesz się teraz mylić!- uniósł się Mercury, po czym pokręcił głową i zaczął chodzić w kółko -Zaraz nagrywamy nową płytę, będziemy siedzieć w studiu dnie i noce. Potem trasa, będziesz zmęczony przez miesiące! Roggie!- po tych słowach wstałem i zacisnąłem zęby.

-Przepraszam! Każdy ma chyba prawo do błęd...

-Może już skończymy na dzisiaj, Freddie?- przerwał mi lokowany, a Deacy zaczął energicznie kiwać głową na znak aprobaty. Wokalista westchnął i na chwilę przystanął.

-Dobra chłopcy, koniec.- powiedział w końcu -Roggie, pooglądaj jakieś porno z samochodami, a potem porządnie się wyśpij.- podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu, na co uśmiechnąłem się krzywo. -Idziesz Deacy?- Fred zarzucił teatralnie kurtkę przez ramię, spojrzał na Johna i skierował się w stronę wyjścia, a ten poczłapał za nim.

A więc zostałem sam na sam z Brianem Mayem chwilę po bardzo dla nas niezręcznej sytuacji. Byłem trochę zażenowany i zbierając swoje rzeczy starałem się unikać kontaktu wzrokowego. Swoją drogą, ciekawe dlaczego się tak dziwnie poczułem... Bo przecież jesteśmy przyjaciółmi, tak? I to chyba normalne, że przyjaciele na siebie tak patrzą podczas pracy...

-Co jest, Rog?- odezwał się brunet zwijając kable od wzmacniacza. Spojrzałem na niego, ale nie przerwałem pakowania się ani nie odpowiedziałem. Właściwie nie wiedziałem co mam powiedzieć. Po prostu głośno westchnąłem. -Zabieram dziś Red Special do domu. Trzeba ją wypolerować.- uśmiechnął się i spojrzał na gitarę, w taki sposób jakby chciał ją pieścić całą noc. Zaśmiałem się cicho pod nosem, a Brian podniósł na mnie wzrok. -Co jest takie śmieszne?

-Wiesz...- zacząłem i po raz pierwszy od tamtego momentu spojrzałem mu w oczy. -Przez chwilę miałem wątpliwości, że się zmieniliśmy od czasów początków zespołu.- May uniósł brwi. -Ale jednak się myliłem.- posłałem mu szczery przyjacielski uśmiech i skierowałem się do wyjścia. -To na razie!

Wyszedłem na zimne powietrze i poczułem niesamowitą ulgę. Jak mogłem myśleć, że mój stary towarzysz się zmienił? Wsiadając do samochodu uśmiechnąłem się do siebie. Nareszcie rendezvous z moim skarbem. Włożyłem kluczyki do stacyjki i przekręciłem je bardzo powoli, żeby podgrzać atmosferę. Z silnika wydobył się przyjemny dla ucha warkot. Warkot który idealnie komponowałby się z jakimś dobrym punkowym brzmieniem... Tak, mnie jakoś naszło. Odwróciłem się i klęcząc na miejscu kierowcy zacząłem grzebać w pudełku, które leżało na tylnym siedzeniu, w poszukiwaniu jakiejś fajnej kasety. Przeglądałem okładki, kiedy moją uwagę przykuł dziwny dźwięk, jakby ktoś odpalał zardzewiała kosiarkę, ale nagle wszystko ucichło.

-Co się stało, kochanie?- zapytałem szybko się odwracając i delikatnie gładząc kierownicę. Dlaczego mój samochodzik zgasł? Zaniepokoiło mnie to. Ponownie przekręciłem kluczyki w stacyjce. I jeszcze raz... I następny... - Co jest maleńka? No dawaj, odpal...- błagałem, ale nic nie wskórałem. -A niech cię, kruci... Ale wiedz, że mnie zraniłaś.- zrezygnowany i trochę wściekły wysiadłem z wozu i stanąłem przed jego maską. Zauważyłem, że spod niej wydobywa się dym, więc szybko ją otworzyłem, uwalniając przy tym kłęby duszących oparów. -K-kurwa!- wykaszlałem i odsunąłem się na bok, żeby ich nie wdychać.

|| Fallin' like the stars || maylorWhere stories live. Discover now