- Zauroczyłeś się, mój drogi. Co do pocałunku w sumie trudno mi stwierdzić. Nie wiem jak wyglądała wasza relacja. Dlaczego myślisz, że za szybko?

- Dzisiaj nie przyszedł do szkoły. Nie odbiera telefonu od najlepszego przyjaciela. Co jeśli zrujnowałem mu życie...? - Renjun zaśmiał się na te słowa.

- Jesteś w gorącej wodzie kąpany. Spokojnie to jeden dzień. Mógł zachorować, mieć pilną wizytę u lekarza, cokolwiek. Nie masz żadnych powodów do zmartwień. W tym momencie to dramatyzujesz. Nie przejmuj się, rozluźnij, na pewno będzie dobrze.

Słowa Renjuna uspokoiły czarnowłosego. Nie był on w 100% rozluźniony ale świeże spojrzenie na sytuację, otworzyło mu oczy. Dodatkowo pokrzepiający uśmiech przyjaciela sprawił, że jemu też powrócił humor.

- Chodźcie tu! Opalamy się, raz, dwa! - rozbrzmiał niespodziewanie głos Jaemina. Jeno zaśmiał się, a po chwili dołączyła do niego dwójka przyjaciół. Nana za to patrzył na nich jak na debili, ale już po kilku sekundach dołączył do grupowej głupawki. Koszykarz uspokojony wyciszył nerwy. W końcu nic nie mogło się stać.

No jednak mogło.

Donghyuck nie był widziany drugi tydzień w szkole. Lista nieodebranych połączeń od Chenle codziennie się wydłużała. Sportowiec za to z każdym dniem coraz mniej wierzył w słowa Renjuna. W końcu ile można siedzieć w tym domu? Chłopak chodził z kąta do kąta próbując znaleźć punkt zaczepienia. Był zawiedziony sobą i tym, że dopuścił do tego wszystkiego zbyt szybko. Nie pomagały mu słowa wsparcia przyjaciół ani wyjaśnienia Chenlera, Czanla czy jak mu szło. Wszystko się jednak wyjaśniło w poniedziałek, kiedy miał się zacząć trzeci tydzień nieobecności słonecznego chłopca. Koszykarz idąc korytarzem przenosił wzrok z przedmiotu na przedmiot. Wtem jego wzrok padł na okno, z którego było widać było korytarz w budynku obok. Sportowiec stanął jak wryty, gdyż ujrzał nikogo innego jak chłopca lubującego się w opalaniu. Po chwili przy jego boku znalazł się także blondyn o imieniu nie do zapamiętania. Chłopak uradował się jak nigdy. Pobiegł szybko do nominów. Zastał ich w momencie kiedy wymieniali się czułymi spojrzeniami, ale sprawa była wagi państwowej.

- Chłopaki, kryjcie mnie. Wpadłem na szalony pomysł, ale jak nie zaryzykuję to będzie po ptokach.

Tak szybko jak przybiegł, tak prędko odbiegł w innym kierunku. Pomysł sportowca był prosty. Stawiał on wszystko na jedną kartę. Robił już tak wiele razy. Jak na razie ani razu się na tym nie przejechał. Zawsze jednak ryzyko było podobne.

W tym samym czasie nominy główkowały się, na jaki genialny plan tym razem wpadł ich kapitan. Zgodnie jednak z prośbą, zamierzali go kryć na lekcjach jak najdłużej się dało. Nie było to jakoś trudne, gdyż dzień w szkole chylił się ku końcowi.

Nasz karmelowy chłopiec za to był właśnie bombardowany przez Chenle pytaniami. Donghyuck był szczęśliwy, że przyjaciel tak się o niego martwił, ale mimo wszystko nie chciał mu wszystkiego tłumaczyć.

- Chenle, jezu. Ile razy mam ci mówić. Wyjechałem na wyjazd na Jeju z mamą. Nie powiadomiłem cię, bo dla mnie też to było nagłe. Telefon mi się zepsuł tuż przed wyjazdem i dalej w sumie jestem bez kontaktu ze światem - kończąc swoją wypowiedź, spojrzał z politowaniem na chłopaka prosząc go niemo o chwilę spokoju.

- Ale ty Hyuck niczego nie rozumiesz, wiesz jak tut...

- Dobrze, może i nie wiem o co ci chodzi, ale możemy przez chwilę pomilczeć?

- Hyuck ale to waż... - Hyuck niespodziewanie władował babeczkę do wiecznie otwartej buzi Chenle. Ten sfrustrowany zaczął ją przeżuwać. Jak Donghyuck nie chciał wiedzieć o czarnowłosym to nie. Jego strata.

sunbed boi • markhyuckWhere stories live. Discover now