𝘊𝘏𝘈𝘗𝘛𝘌𝘙 ━ 𝘦𝘭𝘦𝘷𝘦𝘯

2K 138 13
                                    

┌────────────────────────┐

└────────────────────────┘

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

└────────────────────────┘

Po kilku minutach jazdy, Ruby zatrzymała pojazd swojej przyjaciółki na obrzeżach miasta, a konkretniej przy lesie. Karen bardzo dobrze wiedziała co to za miejsce, lecz nie bardzo rozumiała dlaczego Anderson chciała przyjechać akurat tutaj. 

Na niebie zaczęły pojawiać się czarne chmury, które w natychmiastowym tempie zasłoniły słońce. Ruby nadal milcząc, wzięła za rękę swoją towarzyszkę i pokierowała się w głąb lasu. Przez całą drogę Karen próbowała wyciągnąć od dziewczyny informacje dotyczące zaistniałej sytuacji, ale brunetka tylko milczała, idąc prosto.

W pewnym momencie Ruby zatrzymała się przed białym budynkiem i puściła rękę nastolatki. Obie dziewczyny poczuły na swoich głowach krople deszczu. 

Twarz Robinson zaczęła się czerwienić ze złości. 

— Czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć czemu stoimy jak idiotki pod laboratorium mojego ojca?! — warknęła, spoglądając na Ruby. 

Źrenice dziewczyny zaczęły się powiększać, a obawa, że coś zaraz się wydarzy zaczęła znacznie wzrastać. Ruby nie miała pojęcia, że miejsce o którym regularnie miała wizje, to placówka rodziny Robinson. Brunetka zdała sobie sprawę, że nie może pokazać swojej przyjaciółce co prawdopodobnie znajduje się w środku budynku. Obawiała się, że dziewczyna powie o wszystkim swoim rodzicom, a tego by zdecydowanie nie chciała.

— Zostań tutaj — powiedziała i zaczęła iść w kierunku budynku.

— Przywozisz mnie na jakieś zadupie żebym zmokła i tu kurwa na ciebie czekała!? Chyba śnisz, że tutaj zostanę! — krzyknęła Karen, podążając za dziewczyną.

Ruby wywróciła oczami i szła dalej. Myślała, że jej towarzyszka odpuści sobie i mimo wszystko poczeka na nią na zewnątrz, lub chociaż w aucie, lecz niestety — nastolatka szła za nią, aż do wejścia.

— Wchodzę tam sama — wycedziła przez zęby i położyła rękę na klamce.

Karen westchnęła głośno i zaczęła grzebać w swoich kieszeniach.

— Nie wejdziesz bez tego — nastolatka wyciągnęła z prawej kieszeni swojej kurtki identyfikator ze zdjęciem swojego ojca. Ruby spojrzała w bok i zauważyła małe urządzenie do którego trzeba było przyłożyć odpowiednią kartę, którą właśnie trzymała kruczowłosa — Wchodzimy razem albo w ogóle.

Ruby głośno westchnęła, przewracając oczami.

— Dobra — odparła cicho, na co jej przyjaciółka uśmiechnęła się zwycięsko. Karen przyłożyła kartę do urządzenia, po czym nacisnęła klamkę metalowych drzwi. Dziewczyny weszły do środka, a im oczom ukazał się biały korytarz z wieloma takimi samymi drzwiami i kilka par schodów, które prowadziły albo na górę, albo na dół. 

Anderson czuła, że kiedyś tu była i to nie raz. To wszystko wydawało jej się takie znajome. Czuła się jakby była u siebie w domu mimo, iż wiedziała, że gdzieś tutaj musiało znajdować się źródło jej wizji, a przynajmniej kawałek układanki dzięki któremu mogłaby dowiedzieć się co jest z nią nie tak.

— Tędy — szepnęła, wskazując na schody, które prowadziły na dół. Karen nigdy nie była na dole. Jej ojciec opowiadał jej o wszystkich pomieszczeniach w laboratorium, lecz nigdy o tym co działo się pod parterem.

Dziewczyny ogarnęło przerażenie, gdyż lampa znajdująca się nad nimi zaczęła niepokojąco migać. Karen złapała Anderson za rękę i mocno ścisła, przez co Ruby cicho pisnęła i zaczęła powoli kierować się w stronę schodów.

━━━━━━

Nastolatki znalazły się na dole po dłuższej chwili.

Przed nimi znajdowały się drzwi, które prowadziły do małego pomieszczenia z różnymi urządzeniami, których żadna z nich nie potrafiła nazwać. Pomieszczenie miało wąską szybę, przez którą było doskonale wszystko widać. Nieświadome niczego, weszły do środka i spoglądnęły przez szybę.

Ich oczom ukazało się czarno-czerwone przejście z którego wydobywały się dziwne białe drobinki. Praktycznie wszystko wyglądało identycznie jak w wizji Ruby, gdyby nie dziura, która była zdecydowanie większa i bardziej rozwarta.

— Co do cholery? — zapytała Karen z niedowierzaniem.

— Jest zupełnie jak w mojej wizji — Anderson sparaliżowało ze strachu. Nie wiedziała co ma teraz zrobić, a co dopiero myśleć. Karen próbowała trzeźwo myśleć, lecz nie potrafiła przez to na co właśnie patrzyła.

— Jakie wizje? O czym jeszcze nie wiem?! — krzyknęła zdenerwowana Karen, uderzając przez przypadek w panel przypadkowego urządzenia. Brunetka podskoczyła ze strachu o to, że Robinson coś przez przypadek włączyła.

I nie myliła się.

Coś zaczęło się dziać z dziurą, a mianowicie z jej wnętrza zaczęły wydobywać się potworne piski.

— Lepiej stąd uciekajmy zanim coś się stanie — powiedziała z przerażeniem Ruby, kierując się do schodów.


PSYCHOTIC KIDS ━ ( billy hargrove ) W TRAKCIE EDYCJIWhere stories live. Discover now