rok 2, rozdział 4

267 27 8
                                    

Dowiedzieć się czegoś o Wierzbie Bijącej nie było łatwo.

Wypytywanie się nauczycieli o Wierzbę Bijącą nie wchodziło w grę, bo jeśli drzewo faktycznie czegoś miało strzec, głupio byłoby zdradzać się swoim zainteresowaniem. Zresztą i tak pewnie nie powiedzieliby mi prawdy. Przed uczniami również wolałam się nie odkrywać. Jeszcze któryś wpadłby na ten sam pomysł, co i ja. W bibliotece było tysiące ksiąg o drzewach – tych magicznych i tych trochę mniej – a na przejrzenie ich nie miałam dość wolnego czasu, ale... były one moim jedynym i pewnym źródłem wiedzy.

One i – o ironio! – Frank Longbottom...

Frank, choć roztrzepany i zapominalski, okazał się nadzwyczaj pomocny. Poza tym, że potrafił przemycić pod nosem Pani Pince dosłownie wszystko, miał wyjątkowo gumowe ucho i wiedział zadziwiająco wiele o rzeczach, o których wiedzieć nie powinien. 

To od niego usłyszałam o naszej cudownej Wierzbie Bijącej najwięcej.

– To dzika roślina. Niemożliwa do oswojenia. Kiedyś rozsadzano je wokół domów, by chroniły przed dziką zwierzyną i rozbójnikami. Dla mugoli są niemożliwe do ominięcia. Nawet dla czarodziejów stanowią niemałe wyzwanie – streścił Frank to, co przeczytał przed chwilą w księdze o Potężnych drzewach. – Wierzba Bijąca potrafi pochłaniać zaklęcia, dlatego większość z nich nie ma żadnego skutku lub utrzymuje się jedynie przez chwilę.  

– Jeśli tak ciężko je ominąć, to jak Ci z wewnątrz wychodzili na zewnątrz? – spytałam, ściągając z półki przypadkową księgę.

–  Za pomocą rozumu – odpowiedział, stukając się palcem w skroń. Uniosłam pytająco brew. – Jeśli siłą się nie da, spróbuj użyć głowy. Możesz przelecieć nad Wierzbami na miotle...

– ...lub się teleportować – dorzuciłam od siebie, dostając nagłego olśnienia.

Frank pstryknął palcami i puścił mi oczko.

– Właśnie! Ale i tak najpopularniejszym sposobem był przekop. Ze względu na tych... przyjaźniejszych mugoli. Wykopywano od mieszkania i pod drzewami najzwyklejszy tunel – powiedział. – Dlaczego te najprostsze rozwiązania przychodzą nam do głowy na samym końcu?

– Uwielbiamy komplikować sobie życie. Chyba taka nasz natura...

Frank roześmiał się cicho i usiadł w fotelu po drugiej stronie stolika.

– Myślę, że to bardziej hobby – powiedział, schylając się pod stół. Sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej ozdobne pudełko na łakocie. – Wierzbę zasadzono na polecenie profesora Dumbledore'a w wakacje przed waszym przybyciem do Hogwartu – powiedział Frank, otwierając pudełeczko bezszelestnie.

– Czyli stoi tu dopiero półtora roku – stwierdziłam, przeglądając ze znużeniem stary zielnik.

– Tak – potaknął Frank, a następnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdy upewnił się, że nikt nas nie podsłuchuje, nachylił się nade mną i wyszeptał: – Ma za zadanie kogoś chronić. Jakiegoś ucznia...

– Kogo? – spytałam.

– Tego nie wiem, ale pojawił się w Hogwarcie razem z wami i ponoć jest bardzo niebezpieczny... Skusisz się na krówkę? – Frank przesunął pudełko z karmelkami pod mój nos.

– Chętnie – odpowiedziałam. Porwałam cukierek i pożarłam go jednym kęsem. – Jak myślisz, kto to jest? – spytałam, na co Frank skrzywił się dziwacznie. Zupełnie jakby cała ta rozmowa nagle stała się dla niego bardzo niewygodna. – Frank...

– To tylko... głupi domysł, więc nie bierz tego do siebie zbyt poważnie – mruknął, drapiąc się po karku. Potaknęłam głową, nie odwracając od niego wzroku. – Remus.

you're my moonlight; remus lupinWhere stories live. Discover now