rok 1, rozdział 7

428 28 11
                                    

Miałam cel.

Ale – by mi się udało – potrzebowałam do tego pomocy któregoś ze szkolnych rozrabiaków. Najlepiej Jamesa – był dla mnie równie miły, co Remus i niemniej skory do łamania szkolnych przepisów, co Syriusz.

Wtargnęłam do klasy profesora Slughorna i rozejrzałam się za Potterem. Brunet siedział na swoim stałym miejscu – w czwartej ławce, w drugim rzędzie od lewej – wsparty na dłoni, z ponurą miną. Podeszłam do niego skocznym krokiem i zajęłam miejsce Syriusza.

– Cześć, co słychać? Mam sprawę – powiedziałam wesoło, pochylając się nad nim. Okularnik przekręcił głowę i spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. – Złamiemy z cztery szkolne zasady, jeśli to Cię zachęci – dodałam szeptem.

James wypuścił głośno powietrze przez usta, drapiąc się po policzku.

– O co dokładnie chodzi? – spytał.

– Muszę zakraść się niepostrzeżenie na Wierzę Astronomiczną – odpowiedziałam.

– Przecież każdy może tam wejść.

– Na wierzę tak, ale nie do schowka profesor Sanitry – mruknęłam cicho. – Piszę pracę poprawką i potrzebuję dokładną mapę księżyca, a ja nie mam czasu na przerysowywanie jej z atlasów. Sanitra na pewno trzyma tam jakieś stare prace uczniów, które mogłabym skopiować.

– To oszustwo – stwierdził z powagą, po czym uśmiechnął się szarmancko – ale z chęcią Ci pomogę.

Drzwi od klasy otworzyły się na oścież, chłodny podmuch wpadł do sali.

– Wchodzić, wchodzić! Lekcję już się zaczęły – zawołał radośnie profesor Slughorn, zaganiając spóźnialskich do swoich ławek. – Dzień dobry, Panie Greengrass! Panno Evans, jak samopoczucie?

– Za chwilę przestanie mu być tak wesoło – wymamrotał konspiracyjnie James. Spojrzałam na niego unosząc pytająco brwi, a wtedy coś z hukiem rąbnęło na ławkę przede mną.

To był Syriusz Black, a huk wydał jego podręcznik do eliksirów. Usiadł obok Petera i odwrócił się do mnie.

– Zapomniałaś gdzie twoje miejsce, Hart? – spytał. Posłałam mu najsłodszy uśmiech, na jaki było mnie stać.

– Ciebie również miło widzieć, Black. Jak mija poranek? – odpowiedziałam.

– Po za tym, że pewna bałwanica mnie podsiadła, to świetnie – mruknął, wywracając oczami.

– Ah, te dzisiejsze dziewczyny. Takie bezczelne i nieokrzesane – odparłam ze zgorszoną miną.

– Właśnie! A szczególnie te o blond włosach – powiedział Syriusz, po czym zachichotał jak mała dziewczynka.

Slughorn stanął na podium przed tablicą i zaklaskał dwa razy. Niechętnie oderwano się od rozmów i spojrzano na niego.

– Dziś przygotujemy syrop na kaszel. A jeśli uda wam się przygotować go bezbłędnie, będziecie mogli wziąć sobie jedną porcję – powiedział nauczyciel z niemałym entuzjazmem.

Po Sali rozeszło się kilka pomruków – tych mniej i bardziej zadowolonych.

– A po jakie licho mi syrop na kaszel w maju? – mruknęła marudnie Dorcas. Machinalnie spojrzałam na nią.

Dorcas najwyraźniej miała dzień na narzekanie lub – jak to ona zwykle się tłumaczyła – informowała rzeczywistość, że nie spełnia jej oczekiwań. Oczywiście! Meadowes – ze swoim talentem do eliksirów – wolałaby przyrządzić coś dużo trudniejszego i ciekawszego, jak na przykład amortencję lub eliksir rozpaczy. Aż żal mi Marlene, która wyjątkowo tamtego dnia przesiadła się do ławki Dorcas. Biedaczka była zmuszona wysłuchiwania biadolenia Meadowes.

you're my moonlight; remus lupinWhere stories live. Discover now