rok 1, rozdział 4

567 39 9
                                    

Postanowiłam uwierzyć chłopakom. Mieszkali z nim, więc pewnie i znali go lepiej, niż ja. 

Stwierdziłam też, że Remus raczej nieprędko wróci do szkoły. W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze – rodzina przeważa szalę nad szkołą. W końcu – zaległości w nauce można nadrobić, a utraconej matki się nie przywróci. Nie zdziwiłabym się, gdyby został w domu, aż do przerwy świątecznej.

Szkoda tylko, że wyjechał tak bez pożegnania. Miałam dla niego prezent świąteczny, który chciałam mu wręczyć w przed dzień wyjazdu.

Usiadłam na łóżku i podwinęłam nogi pod brodę. Spojrzałam na Dorcas, która z czułością czesała swoje długie, prześliczne włosy.

– Dori, czy z Remusem nie jest coś nie tego? – spytałam.

– Możliwe! Ostatnio widziałam, jak pisze trzy eseje na raz – odpowiedziała żartem. Odgarnęła wszystkie włosy na prawy bok, rozdzieliła je palcami na trzy pasma i zaczęła pleć z nich luźny warkocz.

Posłałam jej zirytowane spojrzenie.

– No, ale czy to nie dziwne, że tak często choruje? I te jego blizny, i to jak przerażająco blady i chudy jest – ciągnęłam dalej.

Chciałam tylko, by ktoś powiedział mi coś w stylu – tak, Diamond, też to zauważyłem i to jest całkiem niepokojące. Chciałam żeby ktoś się tym przejął! A tym czasem wszystkim wydawało się całkowicie normalnym, że dwunastolatek ma pokiereszowaną całą twarz. Albo nie obchodziło ich to wcale.

– Gdy tylko pytam, czy wszystko z nim w porządku, od razu mnie zbywa. Lub zmienia temat! – żaliłam się Dorcas, licząc na odrobinę zrozumienia.

Ale – no cóż – od Dorcas prędzej dostałoby się gorzką reprymendę, aniżeli jakieś słodkie słówka pocieszenia (od tego była Marlene). Jeśli komuś zależało na szczerej opinii, powinien pójść do niej.

– Jeśli Cię zbywa – odezwała się w końcu brunetka – to może dlatego, że nie chce byś się wtrącała. A teraz wstawaj! Nie chcę się spóźnić na śniadanie.

Westchnęłam, pocierając nadgarstkiem powieki.

– Może masz rację. Gdyby Remus chciałby mi coś powiedzieć, zrobiłby to już dawno – wymamrotałam ponuro.

Niechętnie zwlekłam się z łóżka. W mig wykonałam poranną toaletę i przebrałam się. Wciągnęłam na nogi zimowe botki, na szkolny mundurek zarzuciłam czerwony płaszczyk z kapturem, owinęłam się wokół szyi Gryffońskim szalikiem, a ciężki tornister zawiesiłam sobie na prawym ramieniu. Tak przygotowana na ostatni poniedziałek w tym semestrze, przystanęłam przy drzwiach i spojrzałam wyczekująco na Dorcas.

Dziewczyna biegała po pomieszczeniu z torbą na ramieniu, rozglądając się za podręcznikami.

– Dorcas – odezwałam się złośliwie – nie chcę spóźnić się na śniadanie.

– Haha – mruknęła, schylając się pod łóżko po jakiś podręcznik – powiedz mi lepiej, jakie my w ogóle mamy dziś lekcje?

Wyczołgała się spod łóżka z książką od zielarstwa i spojrzała na mnie wyczekująco.

– Dziś... mamy... – zajrzałam prędko do torby - transmutację, eliksiry, zaklęcia i historię magii.

Dorcas odrzuciła trzymany, niepotrzebny podręcznik za siebie. Ten z hukiem rąbnął o ziemie i ślizgiem wsunął się pod moje łóżko – jak i setka innych jej rzeczy. Przycupnęła przy biblioteczce pod parapetem i zaczęła przerzucać jej zawartość.

you're my moonlight; remus lupinWo Geschichten leben. Entdecke jetzt