rok1, rozdział 11

309 36 9
                                    

Niewiarygodne, jak szybko zleciał mi ten czas.

Wydawało mi się, jakbym dopiero co dostała list z Hogwartu, a tu już stałam na peronie ze świadectwem ukończenia pierwszej klasy i żegnałam się z przyjaciółmi. Z niektórymi z nich miałam nie zobaczyć się, aż do przyszłego roku szkolnego – jak Remus, James czy Lily. Ta myśl sprawiała, że jakoś mniej cieszyłam się na powrót do domu.

Tak bardzo przywykłam do Hogwartu, że powrót na stare śmieci wydawał mi się co najmniej dziwny.

Przez pierwsze tygodnie nie potrafiłam spokojnie zasnąć. W centrum Camden trwał nieustanny hałas i ruch, czego na szczycie Wierzy Gryffindoru niemal niemożliwym było doświadczyć. Światło lampy ulicznej – która niefortunnie stała przed moim oknem – wpadało do mojej sypialni, kreując na ścianach przerażające cienie. Ilekroć ktoś przechodził pod moim oknem, mój mózg przypominał mi o tych wszystkich seryjnych mordercach, o których usłyszałam czy przeczytałam. Nawet samotność wprawiała mnie w dyskomfort! Brakowało mi moich współlokatorek i dźwięków przez nie wydawanych. Brakowało mi uroczego pochrapywania Marlene, mlaskającej przez sen Dorcas oraz wiercącej się Lily. Ba! Brakowało mi nawet duchów, przez które wydawało się, że po zamku nieustannie ktoś łazi.

Otoczyłam ramieniem Marlene i poklepałam ją po plecach, następnie odsunęłam się od niej o krok i uśmiechnęłam się lekko.

– Zapiałaś sobie nasz numer i adres? – spytała blondynka, wskazując na trzymany w moich dniach brudnopis.

– Tak, tak – odpowiedziałam.

– To dobrze. Jak tylko dowiem się, kiedy pojedziemy do ciotki, dam Ci znać – powiedziała.

Marlene była w pogrzebowym nastroju. Jak my wszyscy, z resztą. Niby cieszyliśmy się na powrót do domu (a przynajmniej większość z nas), to – mimo wszystko – dziwnie było nam rozstać się na te dwa miesiące.

– Pewnie – potaknęłam.

Marlene podniosła kufer i spojrzała na mnie raz jeszcze, siląc się na wesoły uśmiech.

– To do zobaczenia za niedługo – powiedziała i poszła dalej.

Obserwowałam, jak Marlene skocznym krokiem podbiega do Lily – która stała kawałek dalej, rozmawiając z Alice MacMillan – i rzuca się na nią z krzykiem. Rudowłosa ugięła się pod jej ciężarem i uśmiechnęła się krzywo.

– Moja mama posyła mi jakieś dziwne spojrzenia i nie wiem, czy chce, bym się pospieszyła, czy to nerwowy zez... – odezwała się Dorcas, stojąc tuż za mną.

Spojrzałam pierw na nią, a następnie odszukałam wzrokiem Panią Meadowes. Kobieta stała nieopodal wyjścia z peronu, jak zwykle prezentując się nienagannie. Ubrana była formalnie – w ołówkową spódnicę, koszulę, marynarkę oraz wysokie szpilki, w dłoniach trzymała pikowaną teczkę. Włosy opięła w ciasnego koka, a usta podkreśliła szminką o złotym odcieniu. Wyglądała bardzo profesjonalnie i pewnie, ale faktycznie... coś nie tak miała ze wzrokiem.

– Ano – mruknęłam, odwracając się z powrotem do Dorcas.

– Chyba wyrwała się z pracy. Lepiej się pospieszę – powiedziała brunetka i spojrzała na mnie. – Pisz do mnie. Chcę wiedzieć o wszystkim, co się u ciebie dzieje. I proszę, wywalcz u rodziców zgodę, byś mogła przyjechać do mnie choć na parę dni.

– Na pewno się zgodzą. No bo, czemu niby nie mieliby? Zdałam wszystkie egzaminy, mam świetne oceny. Zasłużyłam na nagrodę! Ale jeśli by się nie zgodzili, to mam plan B. Zorganizuję strajk głodowy, właśnie to! Dwa omdlenia i jeden krwotok z nosa sprzyjają nagłym zmianom decyzji.

you're my moonlight; remus lupinWhere stories live. Discover now