rok 1, rozdział 1

1.2K 63 19
                                    

Nie mogłam się doczekać dnia, w którym miałam wyjechać do Hogwartu! Nieustannie zamęczałam tatę pytaniami o szkołę, zajęcia, zaklęcia, dormitoria, nauczycieli... chciałam wiedzieć wszystko! Mała Crystal nie podzielała mojego entuzjazmu. Zrobiła się przez to taka nieznośna! Ilekroć ktoś wspominał o moim wyjeździe, wybuchała histerycznym płaczem i nie dawała sobie wytłumaczyć, że miałam „rodzinny obowiązek" wracać do domu na każde święta i ferie. Za to Ruby obchodziło to, jak zeszłoroczny śnieg – a przynajmniej taką postawę utrzymywała. Chwilami zdawało mi się, że widziałam w niej odrobinę zazdrości – lecz nie dałabym sobie uciąć za to ręki.

Gdy wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany dzień, jedynie mój tato towarzyszył mi w podróży na stację King's Cross.

Z domu wyszliśmy przed dziesiątą. W drodze do celu zahaczyliśmy o sklep ze słodyczami, gdzie tato kupił mi torebkę karmelków, mleczną czekoladę i lukrowych pałeczek, i do piekarni – po dwie jagodzianki i kawę dla taty. O wpół do jedenastej dotarliśmy na miejsce.

Szłam – hej, ho – do przodu z uśmiechem, pchając wózek z kufrem. Nawet nie pomyślałam o nietypowym numerze peronu – dziewięć i trzy czwarte – dopóki nie zjawiłam się w wyznaczonym miejscu. Przy jednym filarze, po lewej widniała tabliczka z numerem dziewięć, a po prawej z numerem dziesięć, i nie było tam żadnej z numerem dziewięć i trzy czwarte.

Spojrzałam na tatę ze zdezorientowaną miną. On uklęknął przede mną na jedno kolano i odezwał się:

– By dostać się na ten peron, musisz iść prosto w tę barierkę.

Z niedowierzaniem spojrzałam pierw na metalową, przytwierdzoną do ceglanej ściany poręcz, a następnie na niego.

– Fatalny moment na żarty – skwitowałam, zakładając ręce na piersi. Nie było opcji, bym wbiegła w tę barierkę!

– Nie bój się, nic Ci się stanie – zapewnił mnie uspakajającym tonem, co wcale mnie nie zachęciło, a jedynie jeszcze bardziej skołowało.

– Mam iść prosto w tę barierkę, tak? – spytałam, posyłając pełne wątpliwości spojrzenie rzekomemu przejściu na peron dziewięć i trzy czwarte. Tato kiwnął głową. – Ale jak to? Przecież tam nie ma nic, prócz ceglanej ściany! Gdy w nią wbiegnę, to się rozbiję.

– Dramatyzujesz – mruknął tato.

I wtedy zauważyłam ich – grupkę roześmianych nastolatków. Każdy z nich taszczył masywny kufer – podobne do tego, który miałam ze sobą ja – a jeden z chłopców niósł jeszcze klatkę z szarą sówką. Obserwowałam ich uważnie. Chłopcy szli prosto w stronę metalowej poręczy pomiędzy peronami i nagle... po prostu zniknęli.

Rozdziawiłam szeroko usta, przykładając dłoń do policzka. Zamrugałam szybko powiekami. Przecież to było niemożliwe! Oni rozpłynęli się w powietrzu...

Spojrzałam na tatę, który spoglądał na mnie z rozbawieniem.

– To jak? – spytał z nutą złośliwości i uszczypnął mój policzek.

– Och, nic już nie mów – mruknęłam pod nosem, a tato roześmiał się cicho. Puściłam wózek, usiadłam na kufrze i założyłam ręce na piersi. – No już, bo się spóźnimy!

Tato chwycił za rączki wózka i żwawym krokiem ruszył w stronę ukrytego przejścia. Zacisnęłam powieki, oczekując silnego uderzenia i bolesnego upadku, ale nic takiego się nie wydarzyło. W zamian poczułam łaskoczący powiew powietrza na skórze, a gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam zatłoczony peron, parowóz i wagony – bardziej lub mniej – przepełnione uczniami, wychylającymi się przez okno do rodziców.

you're my moonlight; remus lupinWhere stories live. Discover now