rok 1, rozdział 9

346 29 8
                                    

Schowek profesor Sanitry był sprytnie ukryty w cieniu, pod schodami. Otaczała go magiczna, mglista aura, która miała za zadanie utrzymywać go w niezauważeniu dla uczniów. Czar nie był jednak zbyt silny, a właściwie był dość lipny – jeśli mam być szczera. Wystarczyło cierpliwie wpatrywać się w to miejsce, aż w końcu wzrok pokonywał tę marną barierę.

Chwyciłam za gałkę, przekręciłam nią i szarpnęłam do siebie, lecz drzwi nie ustąpiły.

– No tak – mruknęłam pod nosem – to byłoby zbyt proste.

– Ale wiesz, jak to otworzyć, tak? Na pewno znasz jakieś zaklęcia – odezwał się James, rozświetlając mi przestrzeń swoją różdżką.

– Coś, niecoś – odpowiedziałam lakonicznie i nacelowałam końcówkę różdżki na zamek. – Alohomora – wyszeptałam, lecz zaklęcie nie zadziałało. Najwyraźniej to też było zbyt proste. – Aberto... Emancipare... Dunamis... Annihilare... Co ona tam kryje, że nic nie działa?

– Może potrzebne jest hasło – zasugerował James, spoglądając na drzwi ponad moim ramieniem.

– Raczej nie. Liberare – szepnęłam, a drzwi szczęknęły i rozchyliły się na parę centymetrów.

Odetchnęłam z ulgą. W zanadrzu miałam jeszcze dwa zaklęcia, ale nie były najlepszymi rozwiązaniami. Portaberto wypaliłoby cały zamek w drzwiach, a Sezamie, otwórz się! wyrwałoby drzwi z zawiasów i posiekałoby je na opał. Sanitra od razu domyśliłaby się, że ktoś myszkował w jej kantorku.

– Voilà! – zawołałam z uśmiechem, otwierając drzwi jeszcze szerzej. – Lumos – mruknęłam, a koniec mojej różdżki rozjarzył się niebieskawobiałym światłem. Przystanęłam w progu i rozejrzałam się wokół.

Kantorek wyglądał tak, jak się tego spodziewałam. Przy jednej ścianie stała szafa, a przy drugiej regał – na całą wysokość zawalony kartonami, księgami, globusami, teleskopami i innymi, nieznanymi mi przedmiotami. Na podłodze leżały kosze, a w nich tuby i zrolowane mapy. Panował tam względny porządek.

James usiadł na schodach i wyciągnął z kieszeni złotą piłeczkę. Spojrzałam na niego z uniesioną brwią i spytałam:

– Nie pomożesz mi?

– Nie, jestem na to zbyt przystojny – odpowiedział z nonszalanckim uśmiechem.

Wywróciłam oczami i weszłam głębiej do pomieszczenia.

Dla większej swobody przełożyłam torbę przez głowę i odrzuciłam ją na plecy. Podeszłam do szafy i zajrzałam do najniższej półki.

Sanitra miała swój sposób porządkowania dokumentów, co było cholernie nie praktyczne dla osoby, która chciała w owych dokumentach pogrzebać.

Pierw porządkowała prace według roku powstania, następnie układała ja klasami, później segregowała wedle ocen, a na koniec sortowała alfabetycznie nazwiska. Szkoda, że nie poukładała ich jeszcze według tematów – tu wypracowania, tu sprawdziany, a tam szkice planet oraz mapy nieba.

Musiałam uważnie sprawdzać, czy odkładam teczki na dobre miejsca.

Przeskoczyłam na minioną dekadę i zaczęłam przeglądać prace trzecioklasistów. Rzecz jasna, na trzecim roku głównie omawia się gwiazdozbiory, lecz księżyc również znajduje się na nieboskłonie, prawda? Nie można stworzyć dokładnej mapy nieba, nie uwzględniając na niej położenia księżyca.

Oglądałam głównie te prace, które dostały Zadowalający lub Powyżej Oczekiwań. Sanitra raczej rzadko wystawiała Wybitne. Trzeba było wykazać się naprawdę porządną wiedzą, by na ów stopień zasłużyć.

you're my moonlight; remus lupinWhere stories live. Discover now