— Taka magia przyciąga, prawda? — powiedziałam poważnie, nieświadoma tego, że prawie na mnie leży.
Dopiero, gdy uniosłam wzrok, mężczyzna jakby oprzytomniał i oboje w tym samym czasie cofnęliśmy się o krok.

— Masz ochotę na spacer?

— A jeśli powiem, że nie to dasz mi spokój?

— Nie, ale zawsze warto zapytać.

Wyciągnął do mnie dłoń, którą niechętnie złapałam. Chłopak lekko się spiął czując ciepło mojej dłoni. Tak zwykle bywało, gdy rzucałam nią zaklęcia, a im potężniejsze one były, tym dłoń stawała się gorętsza. Po chwili jednak poczułam jak stopy odrywają się od ziemii, a obraz się rozmazuje. Sekundę później znalazłam się na równej powierzchni, a oczy wpatrywały się z fascynacją w widok przede mną.

— Gdzie jesteśmy?

— Hyde Park w Londynie.

Rozglądałam się we wszystkie strony próbując jak najbardziej zatrzymać ten krajobraz w pamięci. Staliśmy teraz na szerokiej kamiennej dróżce, która była starannie odśnieżona. W miejscach gdzie powinna znajdować się zielona trawa leżał nienaruszony, gruby śnieg. Wzdłuż ścieżki były posadzone bardzo gęsto drzewa co tylko dodawało magicznego uroku, a za nami po prawej stronie było duże zamarznięte jezioro. Ruszyliśmy wolnym krokiem przed siebie, mijając co dziesięć metrów ławki umieszczone po bokach oraz rzucające słabe światło latarnie.

— Tu jest fantastycznie.

— W lato jest tu jeszcze piękniej.

— Po co mnie tu przyprowadziłeś?

— Mam dość, że przy każdym najmniejszym potknięciu oddalamy się od siebie. Rozumiem, pospieszyliśmy się z tym wszystkim. Dlatego chce byśmy porozmawiali o... tym czymś, nie zmieniajmy tematu, gdy tylko zejdzie on na stare czasy Hogwartu.

— Bez żadnych ściem i kłamstw?

— Tylko prawda.

Można wierzyć lub nie, ale chciałam mu wierzyć. Chciałam mieć wiarę w to, że jeszcze umiem mu zaufać. Że sidła kłamstw nie oplotły nas wcale tak mocno, jak myślałam. Że uda nam się z nich wyplątać. Niewiedza pozwalała zachować nam zdrowe zmysły. Przełykaliśmy wszystkie kłamstwa, i to bez najmniejszego dla siebie uszczerbku, bo przelatywały przez nas - nie strawione - niczym kamyki przez układ pokarmowy ptaka.

Nie było na świecie głupszej istoty od Jeanine Wilson, nie było na świecie niedorzeczniejszej idiotki, karmiącej się słodkimi kłamstwami, połykającej truciznę, jak gdyby to był nektar.

Myślałam przez dłuższą chwile, aż w końcu zdecydowałam się zadać pytanie, które męczyło mnie przez bardzo długi czas:

— Dlaczego po Bitwie o Hogwart nie zainteresowałeś się tym czy przeżyłam? Rozumiem w trakcie, te całe zamieszanie, że Voldemort został niby pokonany i tak dalej, ale w zamku dalej byli Śmierciożercy, nie martwiłeś się tym czy nic mi nie jest?

— Oczywiście, że się martwiłem. Uwierz mi, że te dwadzieściacztery godziny w których nie miałem żadnych znaków od ciebie, Nott'a, Blaise'a i Pansy były najgorsze w moim życiu. Ale następnego dnia odezwał się do mnie Blaise i powiedział, że każdy z was żyje, a ty jesteś już bezpieczna. — patrzył się to na zmianę na swoje buty i przed siebie. — Myślisz dlaczego prosiłem Oliver'a by mi mówił co u ciebie słychać? Wiedziałem, że są osoby które chcą ci zaszkodzić dlatego cieszyłem się po części z tego ze wyjechałaś do Norwegii, tam byłaś bezpieczna.

Pokiwałam jedynie głową, nie wiedząc dokładnie co mu powiedzieć. W pewnym sensie poczułam ulgę. Nie chciał by cokolwiek jej się stało i martwił się o mnie. Ale to nie wystarczy.

Cold Heart [D.M]Where stories live. Discover now