Grzech czwarty 

Seokjin był dla nas wzrocem. Najstarszy, rozsądny, opiekuńczy, utalentowany. Był dla nas jak rodzic. W jego ramionach zawsze znaleźliśmy schronienie, pocieszenie, ciepło i miłość. Gdy był z nami wiedzieliśmy, że nic nam się nie stanie. Miał wiele wspaniałych cech, ale posiadał też te gorsze. Najgorsza z nich? Niekiedy nie panował nad swoją pychą. Nastawały momenty gdy miał nas za nic. Były chwile gdy nie liczyło się dla niego nic poza samym sobą. Wtedy jego ramiona nie były już takie ciepłe, a my nie biegliśmy w nie szukając swojej bezpiecznej przystani. Później był dla siebie bardzo surowy za to co się stało, za to, że pozwolił temu wziąć górę. Nigdy nie mieliśmy mu tego za złe bo wiedzieliśmy jak bardzo się dla nas starał i ile dla nas robił. Nie śmieliśmy chować do niego urazy za coś takiego. 

Jednak wszystko ma swój punkt kulminacyjny. Gdy straciliśmy trójkę naszych braci coś w nim pękło. To właśnie był jego szczyt, jego maksimum. Wydaje mi się, że za bardzo się za to wszystko obwiniał, zawsze uważał, że jako najstarszy to on jest za nas odpowiedzialny. W głębi mówił sobie, że to wszystko jego wina i, że to nigdy nie powinno się wydarzyć, że zawiódł. Ale przecież to nie była prawda. Zawiedliśmy siebie nawzajem, to nie była wina jednej osoby, a całej siódemki. Patrząc na to z tego miejsca jestem prawie pewien, że miałem rację. Jin obwiniał się do tego stopnia, że w końcu postanowił to wszystko obrócić. To my staliśmy się tymi najgorszymi, to była nasza wina, a on był idealny, czysty jak łza, nie popełnił żadnego błędu. Podobno są różne mechanizmy obrony, inni mówili, że to jest właśnie jego mur, który buduje. Jak mało wiedzieli. To nie był mur, którym chciał się chronić. To był Jin. To było to, co siedziało w środku Jina. Chyba nie chcieliśmy w to wierzyć dlatego próbowaliśmy to jakoś usprawiedliwić. Bo jak to możliwe, że nasz ukochany hyung, nasza ostoja i bezpieczna przystań może nagle stać się kimś takim? Wiedzieliśmy, wiedzieliśmy bardzo dobrze, że to ciągle tam było, ale nie przypuszczaliśmy, że do tego stopnia. To śmieszne, ale najbardziej bolało chyba to, że nawet nie byliśmy zaskoczeni. Jakbyśmy na to czekali. Było dużo łez, było dużo ostrych słów. Jeśli dobrze pamiętam to było też dużo rzeczy latających w powietrzu, huk rozbijanego szkła i wywracanych mebli. Nikt z nas nie wiedział kiedy nas aż tak poniosło. Kolejnym do kolekcji gwoździem w sercu były jego ostatnie słowa do nas. "Yoongi miał rację. Koniec, tylko to zostało. Ale ja nie będę przepraszał, nawet nie jest mi, kurwa, przykro.". Później było jedynie słychać trzask drzwi i nastała cisza. Głucha cisza w której siedzieliśmy aż do rana. W takiej samej atmosferze sprzątaliśmy później rozwalone mieszkanie. Łzy nastały dopiero następnego wieczora. Gdy przytuleni leżeliśmy we trójkę na łóżku, miażdżąc się nawzajem w uścisku. Została nas tylko trójka. Jak to było możliwe? Czy naprawdę tak miało być? Nie mogliśmy temu zapobiec? Kolejny grzech doszedł do naszej listy. Nie mieliśmy już nadziei, jej żar prawie wygasł. Nie staraliśmy się zatrzymać cienia, który oddalał się kolejny raz. Puściliśmy kolejną dłoń, którą mieliśmy trzymać na zawsze. Nie było dla nas zaskoczeniem gdy przeczytaliśmy w porannej gazecie o podpaleniu firmy jego ojca. "Nigdy mnie nie słuchał, nie liczył się ze mną", a przecież Jin był najważniejszy...

Grzech piąty 

Szczerze? Nie mam pojęcia co nas jeszcze wtedy trzymało ze sobą. Przecież nie mieliśmy nic, kompletnie nic. Nasi przyjaciele odeszli od nas, byli teraz ludźmi, których nie znaliśmy. Zatracili się w ciemności, to były demony. Nie było już Taehyunga, Hobiego, Yoongiego czy Jina. Były upiory, diabły, ale nie oni. Może to był strach? Może głupota? Może zobowiązanie by dotrzymać obietnicy, którą złożyliśmy kilka lat temu? Nie wiem. Z perspektywy czasu to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Nie byliśmy tak silni jak całą grupą. Brakowało nam części samych siebie. Bez nich nie byliśmy pełni, to już nie mogło się udać. To dziwne bo ta myśl docierała do mnie coraz bardziej, ale ciągle spychałem ją w głąb. Nie pozwalałem jej wyjść na światło dzienne. Patrząc na to teraz, mogę powiedzieć, że to było głupie. Porażka zbliżała się do nas wielkimi krokami, a my, nieważne jak długo byśmy biegli, nie mogliśmy przed nią uciec. 

we could live like legendsWhere stories live. Discover now