Grzech drugi 

Po tym co się stało z Tae, postanowiliśmy, że będziemy bohaterami. Ale nie będziemy zbawiać świata czy ścigać przestępców. Chcieliśmy być bohaterami dla nas. Cały czas chodziło nam o nas. Bo tylko sobą się przejmowaliśmy. Naszą małą paczką, naszym małym światem. Nie obchodziło nas to, że ktoś gdzieś ginął, nie obchodziły nas krzywdy innych ludzi czy cierpienie całego świata. Dla nas liczyliśmy się tylko my, tylko nasza szóstka. Myślę, że udałoby się nam. Gdybyśmy rzeczywiście patrzyli na siebie z tą samą troską i miłością co kiedyś, wygralibyśmy. Ale jednak gdzieś komuś potknęła się noga. Znowu coś powoli zaczynało się sypać, ale udawaliśmy, znowu udawaliśmy, że wszystko samo wróci na miejsce. Kiedy staliśmy się tacy bezmyślni? Kiedy zaczęliśmy się bać? Nie wiem. Nie mam pojęcia i sądzę, że ciężko byłoby znaleźć ten moment. Prawda była taka, że Taehyung był iskrą, a cała nasza reszta była lądem, który podpalił. I spalaliśmy się, jeden po drugim. Jako swoi bohaterowie, obrońcy mieliśmy zwracać uwagę na każde szczegóły, ale jak się okazało nie byliśmy dobrymi obserwatorami. 

Siedzieliśmy wszyscy w salonie Yoongiego gdy nagle Hoseok oznajmił nam, że musi po coś pójść do mieszkania. Obiecał, że nie zajmie mu to długo, więc czekaliśmy. Czekaliśmy godzinę, dwie, trzy, cztery... Czekaliśmy też całą noc i ranek, ale Hobiego nadal nie było. Oczywiście, jako swoi "obrońcy", zaczęliśmy się martwić. Dzwoniliśmy, ale zamiast głosu przyjaciela słyszeliśmy jedynie głos automatycznej sekretarki. Hobi, nasz Hobi, nasze słońce. Jak mieliśmy sobie poradzić bez naszego promyczka? Już zawsze miał ogarniać nas chłód? Już zawsze mieliśmy iść w ciemności? Bez naszego słońca i płomyka? Czy naprawdę zasłużyliśmy na to wszystko? Gdy teraz o tym myślę to tak, zasłużyliśmy i to bardzo. Hobi był jak promyk słońca, a każdy w jego obecności nie mógł być przygnębiony. Ale nasze słońce w głębi skrywało wiele tajemnic i jednym pstryknięciem palca było w stanie wywołać huragan, który zmiótłby wszystko na swojej drodze. Piękny i ciepły, ale też chłodny i zabójczy. Historia zatoczyła koła. Ponownie szukaliśmy, próbowaliśmy, ale kolejny grzech opadł na nasze ramiona, zaczęliśmy odczuwać większy ciężar. I ponownie się poddaliśmy. Jak zagubione dzieci błądzące w ciemności przemierzaliśmy pustki i nieznane drogi. Ale w końcu znowu upadliśmy. Może myśleliśmy, że tym razem nam się uda? Że tym razem chwycimy uciekający cień w samą porę? Tak, chyba tak myśleliśmy. Po jakimś czasie słyszeliśmy jedynie w wiadomościach informacje o kolejnych podpaleniach, sprawca był nieznany. Tak, przecież to było nasze słońce. A słońce niekiedy paliło.

Grzech trzeci 

Tracąc dwóch przyjaciół tak nagle zaczynasz się zastanawiać ile jeszcze minie czasu zanim zostawi cie reszta. I wydaje mi się, że każdy z nas się nad tym zastanawiał. Bo przecież Taehyung i Hoseok odwrócili się od nas. Wybrali własne, samotne ścieżki zostawiając nas daleko w tyle. Szczerze mówiąc bałem się. Cholernie się bałem, że moi przyjaciele też pozwolą swoim demonom wygrać. W końcu byłem ich obrońcą, a oni moimi, prawda? Na tym to miało polegać, że miałem ich chronić. Więc chciałem ich uchronić przed nimi samymi. 

Gdyby ktoś wtedy spojrzał na naszą piątkę, zdecydowanie stwierdziłby, że to Yoongi najgłębiej tkwi w ciemności. I miałby on całkowitą racje. Nigdy się z tym nie ukrywał. Jeśli mam być szczery to niekiedy wydawało mi się, że z chęcią pozwalał swojej czarnej stronie przejąć kontrolę. Yoongi był jedną z najbardziej kochanych istot na tym świecie co było wręcz cholernie ironiczne. Bo mimo, iż  uwielbiał się o nas troszczyć innych kochał ranić. W sposób psychiczny i fizyczny. Nie zabić, nie zgnieść, zranić. Cholernie głęboko, mocno zranić. Nasza siódemka dostawała od niego jedynie miłość i ciepło, ale inni zyskiwali chłód, strach i ból. Gdy Hobi i Tae odeszli Yoongi coraz częściej pozwalał swojej ciemnej stronie wyjść na światło dzienne. Już nie tylko w noc, ale też w dzień. Co przerażało nas najbardziej to to, że nie hamował jej nawet w stosunku do nas. Na początku staraliśmy się go jakoś uspokoić, przekonać, chcieliśmy żeby nasz Yoongi wrócił. Sądzę, że pewnego dnia starałem się aż za bardzo bo wdaliśmy się w bójkę w której ucierpiało jego lustro i salon. Czy to była moja wina? Nie mam pojęcia. Przecież nie chciałem źle, chciałem tylko ochronić kogoś kogo kochałem. A przynajmniej starałem się ochronić. Czy to była wina nas wszystkich? Tego też nie wiem. Bo przecież próbowaliśmy. Za każdy razem gdy tracił przy nas kontrolę od razu interweniowaliśmy. Trzymaliśmy go tak mocno jak siebie nawzajem by się nie rozpaść. By on nie rozpadł się przed nami. Ale znowu zawiedliśmy, dlaczego? Dlaczego, cholera, dlaczego?! Jedyne co nam pozostało po Yoongim to kartka. Jebana kartka zmiętego papieru, którą zostawił na stoliku. Gorsze od samej kartki były słowa, które były na niej napisane. "Przepraszam. Koniec.". Już wtedy wiedzieliśmy, że jego też straciliśmy. Wiedzieliśmy, że go nie odzyskamy bo naszego Yoongiego już nie było. Co było gorsze? Nie ruszyliśmy się z jego salonu. Wpatrywaliśmy się jedynie w tą przeklętą kartkę z jego koślawym pismem. Nie zerwaliśmy się z miejsc i nie biegliśmy za nim jak szaleńcy. Co jednak było w tym wszystkim najgorsze? Umarła w nas nadzieja. Wiadomości znowu huczały. Znajdowano ludzi, którzy wyglądali jakby przeszli najgorsze tortury świata, byli wyrzucani w różne miejsca na schyłku śmierci. Nie widzieli twarzy sprawcy, zawsze miał maskę, nie słyszeli jego głosu bo zawsze nie odzywał się nawet słowem. Nie staraliśmy się, zostawiliśmy go.

we could live like legendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz