Rozdział XVIII

453 40 3
                                    

Stał na Wieży Astronomicznej przypatrując się zachodzącemu słońcu. Ramiona zwisały mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Oczy były jedynie nieprzeniknionymi, obsydianowymi perłami, a twarz zastygła nieruchomo w wyrazie zadumy. Wiatr powiewał czarnymi, już nieco dłuższymi niż zazwyczaj włosami nie umiejąc unieść obszernych szat, które na nowo odział. Opatulił się szczelnie równie mroczną aurą, która chroniła go od cierpienia podczas czasów dwóch dyktatorskich czarodziejów. Był świadom małej szczeliny w swoim murze, która wpuszczała do jego małego, cichego i bezuczuciowego świata promienie tak silne, że ocieplały nawet najbardziej zamrożony skrawek jego duszy. Szczelina była jednak bardzo niestabilna. Z każdą myślą powiększała się, bądź malała. Kruszyła mur, bądź go umacniała. Już sam nie wiedział w którą stronę mają gnać jego myśli i uczucia. Chciał, tak bardzo chciał by mur opadł za pomocą tego światła i tylko to pozwalało na utrzymanie chociażby skrawka skazy na murze. Wiedział bowiem, że jeśli pozwoli zasklepić się dziurze już nigdy nie pozwoli, by takowa na nowo się pojawiła. Dlatego wciąż był niepewny i utrzymywał tą szczelinę. Kiedy słońce zachodziło obawy wzrastały, a kiedy wstawało radość rozpierała jego serce. Ale czy uczucie jakie oplotło jego serce miało właśnie mieć taki skutek? Miał budzić się pełen radości i nadziei, a potem zasypiać ogarnięty strachem i niepewnością? Czy był w stanie to znosić? Stał na zimnej posadzce pozwalając by myśli przychodziły i uchodziły wraz z gnającym wiatrem. Nie czuł zimna na skórze choć zdecydowanie przedzierało się ono nawet przez nieśmiertelne szaty. Czuł jednak wysysający każdą dobrą chwilę chłód w sercu. Wściekał się coraz bardziej, chociaż twarz pozostawała nienaruszenie obojętna. Był Postrachem Hogwartu, szpiegiem idealnym, jednym z najbardziej utalentowanych i najzwinniejszych czarodziejów ich czasów, mistrzem nad mistrzami w dziedzinie eliksirów... I to zmuszało go do porzucenia uczuć, stania się opanowanym i rozsądnym. Ale był też człowiekiem, który przypłacił wielką sumę cierpień i wyrzeczeń by służyć ludzkości najlepiej jak tylko można korzystając ze wszystkich swoich atutów. Kiedy było już po wszystkim mógł nareszcie odebrać nagrodę. I chciał to zrobić. Zrobi to. W końcu wyraz jego twarzy zmienił się. Zwykła obojętność i chłód zamieniły się w zaciętość i emanowały najsilniejszą ze znanych magii, z którą nawet magia Sacrum nie umie sobie poradzić. Odwrócił się i z gracją ruszył schodami najpierw na Hogwardzkie korytarze, a następnie w stronę lochów. Uczniowie jak zwykle ustępowali mu drogi chociaż nie było wśród nich ani jednego, który by go znał. Stanął jednak przed salą eliksirów i czekał pamiętając, że o tej godzinie kobieta z którą chciał porozmawiać prowadzi lekcję. Oparł się plecami o ścianę koło drzwi i w ciszy nasłuchiwał, jak w sali rozgrywają się ostatnie eliminacje głupoty uczniowskiej. Uśmiechnął się nerwowo pod nosem będąc zarazem dumnym ze swojej byłej uczennicy i zaniepokojonym przyszłą rozmową. W końcu usłyszał szuranie krzesłami i odsunął się, by nie blokować przejścia. Grupka krukonów i puchonów szóstego roku zaczęła przelewać się przez drzwi. Jedynie Sherlock był obojętny, chociaż z podsłuchanej rozmowy wynikało, że to właśnie on został zbesztany przez profesorkę. Spojrzał na Snape, kiwnął mu głową z szacunkiem i oddalił się. W końcu w pomieszczeniu została sama nauczycielka, a Severus postanowił wejść bez zapowiedzi. Była silną i wyczuloną czarownicą, więc nawet jego bezszelestny krok nie był wstanie zatuszować jego obecności. Podniosła wzrok znad zapisanych kartek, najprawdopodobniej sprawdzianów bądź wypracowań i odłożyła trzymane w ręku czarne pióro. Powstała ze swojego miejsca, obeszła biurko i stanęła. Nie wiedząc co ma zrobić z rękoma trzymała je sztywno przyklejone do szmaragdowych szat. Wpatrywała się w Severusa z oczekiwaniem na jego pierwsze słowa, a on nie mógł wiedzieć jak wielkie będą mieć znaczenie. - Witam, panno Granger. - Rozpoczął i nie wiedzieć czemu stanął dokładnie pięć metrów przed nią. Nie umiał podejść bliżej. Nawet po podjętej przez siebie wcześniej decyzji. - Witam, profesorze Snape. - Jej słowa były jak smagnięcie biczem, po którym jego serce zaczęło krwawić. Zacisnął pięści w niemej wściekłości. - Chciałbym z panią porozmawiać, a o ile dobrze pamiętam ma pani teraz czas wolny. - Mimo kolejnej fali wściekłości nie pozwolił sobie na brak opanowania. - Oczywiście, zapraszam. - Ruszyła w kierunku przejścia do jej prywatnych komnat, a on wciąż wyprostowany snuł się za nią. Nie przekraczał jednak granicy pięciu metrów. Nie umiał wyznać jej swoich uczuć jakkolwiek irracjonalnie mogłoby to brzmieć. Wyzywał się w głowie od tchórzy, kretynów i niepełnosprawnych na umyśle. Nie potrafił być taki jak wcześniej. Nie umiał zrzucić na nowo swojej maski. Nie potrafił już być innym. Jednak dopiero kiedy kobieta stanęła w salonie prywatnych komnat i odwróciła się przodem do niego zrozumiał, że to ciepłe światło przestaje dla niego świecić. Jej oczy były chłodne, nie wyrażały żadnych pozytywnych emocji w jego kierunku. Wciąż do niego mówiły, ale to co mu przekazały złamało mu serce i przed sobą nie umiał tego kryć. To koniec. - Słucham zatem, profesorze. - Odezwała się, a w głosie czuć można było powiew lodu i czegoś, czego Snape nie umiał skonkretyzować. Był jednak pewny, że nie jest to nic przyjemnego. - Uznałem, że należą się pani wyjaśnienia na parę tematów. Chciałbym więc zacząć od kwestii, która chyba i mnie i panią najbardziej dręczyła. Mianowicie przywiązania mojej duszy do pani osoby. - Przyjął aż za bardzo oficjalny ton, ale gdzieś z tyłu głowy miał alert bezpieczeństwa, który zabraniał mu używać innych formuł. - Kiedy znów pojawiłem się przy Bramie Podziałów nie dowiedziałem się zbyt wiele. Nie było na to zbyt wiele czasu. Jednak strażnicy bramy wyjaśnili mi, a przynajmniej starali się wyjaśnić to co zaszło parenaście lat temu. Zesłali mnie na ziemie ponieważ tak jak przypuszczaliśmy posiadałem w sobie tyle samo dobra co zła. To sprawiło, że nie mogli otworzyć dla mnie żadnego skrzydła i trafiłem tu. Jednak kiedy spytałem, dlaczego uwiązali moją duszę do pani odpowiedź była dla mnie... mało jasna. Teraz wydaje mi się, że bardziej rozumiem ich słowa, jednak wciąż nie do końca jestem pewien swoich spostrzeżeń. Mianowicie, uznali, że tylko względem pani zachowywałem się niejasno. - Proszę mi wybaczyć, ale chyba nie rozumiem. - Wtrąciła marszcząc brwi. - To znaczy, że tak jak oni nie byli w stanie podjąć decyzji co do mojego poprawnego, bądź nie sposobu egzystowania tak ja nie mogłem podjąć decyzji co do tego czy jest pani dla mnie osobą przyjazną czy też wrogą. W ich mniemaniu była pani jedyną taką osobą, dlatego też to u pani boku miałem ukierunkować swoje życie wieczne. Posiadałem ponad trzydzieści prób. Nazwali to próbami, jednak ja uważam że były to decyzje względem pani osoby. Mimo to wciąż nie umiem zrozumieć w jakich kategoriach rozpatrywany był mój przypadek. - Ma to swój sens biorąc pod uwagę ogólnie pojęte mugolskie zasady względem nieba i piekła, ale tak sobie myślę że chyba jednak odbiegają one od tego wzoru. Cóż, również nie umiem skonstruować żadnego racjonalnego wyjaśnienia, jednak sądzę że powinniśmy dać tej sprawie spokój. Najwidoczniej ukierunkowanie osądów ma wciąż pozostać tajemnicą. A być może po prostu każdy przypadek jest osobno rozważany. - Słuchał z zainteresowaniem każdego jej słowa. Na moment, w którym rozmyślała atmosfera z lekka się rozrzedziła i w tym jednym momencie poczuł, jakby znów byli sobie bliżsi. - Być może. - Szepnął odruchowo zakłócając jej chwilę rozważań. To był kolejny jego błąd. Natychmiast oderwała się od swoich myśli i znów spojrzała na niego lodowatym wzrokiem. - Tą kwestie chyba możemy uznać za zamkniętą. Kolejną, która również mnie interesuje jest oczywiście Miriam, pańska wnuczka. Czy może mi pan wyjaśnić ten niespodziewany... powiedźmy, incydent? - Spytała zakładając ręce na piersiach.- Cóż, prawda dotycząca powiązania mojego i Miriam jest bardzo trywialna. Każdy, kto nie wiedział zastanawia się w kim to Severus Snape był zakochany i kim wielkim była jego córka, że spłodziła dziecko o takiej czarodziejskiej mocy. A to wcale nie jest nic wielkiego. - Pokręcił głową z dezaprobatą na te wszystkie plotki i domysły. - Babcią Miriam nie jest żadna kobieta, w której byłbym zakochany. A nie chciałem wcześniej o tym pani opowiedzieć bo najzwyczajniej w świecie wstydzę się tego okresu mojego życia, a tym bardziej sytuacji w jakiej doszło do spłodzenia mojej córki. Również nie jestem dumny z tego, że nigdy nie byłem dobrym ojcem. - Wziął głęboki wdech i spojrzał Hermionie prosto w oczy. - Moja córka miała na imię Eliza. Była mugolem, tak jak jej matka. Spłodziłem ją podczas jednej z eskapad śmierciożerców na wioskę nieopodal Stonehange. Tak, Eliza jest dzieckiem gwałtu. Kolejny raz musiał zaczerpnąć powietrza. Opowieść o swoich najgorszych momentach, najgorszych błędach nie była dla niego prosta. Ale musiał chociaż w tej kwestii nie okazać się tchórzem. - W tamtym okresie byłem znany jako morderca, bestia najbardziej okrutna ze wszystkich bestii jakie posiadał Czarny Pan. Opinia nie wzięła się znikąd. Taki właśnie byłem. Bezwzględny, nieopanowany, wręcz zwierzęcy. Ale w tamtym dniu pierwszy raz poczułem współczucie. Dziewczyna, babcia Miriam była bardzo ładna. Blondynka o kuszących kształtach. Nie myślałem co robię. Skrzywdziłem ją, zdeptałem wszelkie poczucie dumy jakie posiadała śmiejąc się i zaspokajając swoje żądze. Miałem ją zabić. Śmierciożercy zawsze w takich sytuacjach zabijali swoje ofiary. Ale kiedy spojrzałem na nią po całym zajściu, pobitą, brudną, zniszczoną i przestraszoną nie wiem czemu opuściłem różdżkę. Kazałem jej się nie wychylać i odszedłem. Parę lat później, kiedy Dumbledore wysłał mnie do Londynu bym załatwił mu parę spraw ujrzałem ją na ulicy. Śmiała się do rudego mężczyzny który tak jak ona miał na palcu obrączkę. Ale dziewczynka między nimi miała długie, czarne włosy i hebanowe oczy. Nie mogła być jego dzieckiem... A była tak... tak podobna...

5 Metrów ✓Where stories live. Discover now