LXXVIII. Spotkanie w mieście

Start from the beginning
                                    

Danielle przemierzała kolejne uliczki Paryża, trzymając córkę za rękę. Claudine w swojej małej rączce dzierżyła ukochaną lalkę. Zazwyczaj poruszały się po mieście powozem, jednak znajdował się on obecnie w naprawie, a że Danielle lubiła spacery, nie miała nic przeciwko temu, by udać się do modystki piechotą.

Claudine dreptała za matką niechętnie, rozglądając się po ulicy i cicho piszcząc, gdy tylko usłyszała rżenie konia. 

Maman, kiedy wrócimy do domu? — jęknęła.

Danielle spojrzała na nią ze zdumieniem.

— Przecież dopiero wyszłyśmy, perełko. Pójdziemy tylko do modystki i już wracamy.

— Dobrze, maman — westchnęła i dreptała za nią dalej.

Nawet jej ukochana, szmaciana lalka, którą niosła w rączce, nie przynosiła jej pociechy. Machała nią na wszystkie strony, udając, że jest jej córeczką, która idzie z nią na zakupy, tak jak ona właśnie udawała się ze swą maman. 

Wtem tuż przed ich nimi z turkotem przejechała pędząca dorożka. Konie rżały głośno, bezlitośnie okładane przez swego pana szpicrutą. Claudine pisnęła i odskoczyła, wypuszczając lalkę z rąk. Danielle pociągnęła córkę za sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na porzuconą zabawkę. 

Ktoś jednak obserwował damę i jej córeczkę. Podniósł lalkę z chodnika i podążał za nimi wzrokiem. Widział, jak wchodzą do niedalekiego sklepu. Ich sylwetki odbijały się przez szybę. Patrzył tak na nie przez chwilę, aż w końcu kobiety wyszły ze sklepu. 

Danielle prychała i złorzeczyła modystce pod nosem. Planowała spore zakupy, a tymczasem nie kupiła absolutnie niczego. Wszystko było okrutnie brzydkie i, jej zdaniem, przesadnie jarmarczne. I choć zawsze lubiła dużo biżuterii i innych ozdób, zdobień na najnowszych kapeluszach czy rękawiczkach było zdecydowanie zbyt wiele.

Maman, czy widziałaś Lisette? — zapytała nagle Claudine. 

Danielle spojrzała na swą córeczkę z niepokojem. Jej samej lalka zbytnio nie obchodziła, lecz wiedziała, ile znaczyła dla malutkiej dziewczynki. 

— Nie, kochanie, nie widziałam. Musiałaś ją zgubić... Ale nie płacz, perełko, kupię ci nową.

— Ale ja chcę moją Lisette! — jęknęła.

— Czy to nie należy do ciebie, młoda damo? — zapytał nagle mężczyzna, który przy nich przystanął.

W jego rękach Claudine dostrzegła swoją lalkę. Rzuciła się na nią i wyrwała ją dżentelmenowi z piskiem, po czym zaczęła tulić ją do siebie i całować. Mężczyzna zaśmiał się. 

Danielle spojrzała na niego. Od razu go rozpoznała. Philippe de La Fere był pierwszym mężczyzną, w którym szaleńczo się zakochała. Miała wtedy szesnaście lat, głowę pełną marzeń i wątpliwe poczucie przyzwoitości. Philippe, wysoki szatyn o mocno zarysowanej szczęce, trzy lata od niej starszy, potrafił przekonywać jak nikt inny, a ona nie potrafiła mu odmówić... 

Teraz, gdy ujrzała go po latach, uderzyło ją to, jak przystojny był. Czas tylko się mu przysłużyć i z młodzieńca o nieco mdłych rysach twarzy Philippe przeistoczył się w mężczyznę o nieco mrocznej urodzie, który przyciągał do siebie nutką tajemniczości w spojrzeniu. Uśmiechnęła się do niego zalotnie.

— Claudine, słonko, podziękuj panu za odnalezienie twojej Lisette! — zwróciła się do córeczki. 

Claudine natychmiast przywarła do nóg Philippe'a i ścisnęła go mocno. 

De La Roche'owieWhere stories live. Discover now