A tak naprawdę gówno mamy.

— Hej, podobno mnie wołałeś... — do biura wszedł wysoki szatyn.

— Tak Nott, siadaj. — powiedział z uśmiechem Davies.

Teodor Nott pracuje również w tym samym Departamencie co ja. Chłopak zaraz po bitwie o Hogwart wyjechał wraz ze mną do Norwegii, gdzie uprzednio mieszkałam i do dnia dzisiejszego przyjaźnimy się. Mężczyzna nieznacznie się zmienił z wyglądu. Wydoroślał. Dalej onieśmielał swoim wyglądem znaczną cześć płci pięknej jak to miało miejsce w Hogwarcie. Mężczyzna przez ten czas znacznie poprawił swoją sylwetkę, skrócił włosy, które miały teraz odcień głębokiej czerni. Wyostrzyły mu się także męskie rysy twarzy, co podkreślał lekki zarost.

— A więc...

Zaczął Oliver, ale przerwała mu ta sama dziewczyna, która jeszcze chwile temu mało nie wylała kawy. Postawiła na biurku świeżą, parującą herbatę, po czym ze spuszczoną głową bez słowa opuściła pokój.

— Nieźle ich sobie podporządkowałaś. — pokiwał z uznaniem głową Minister.

— Muszą wiedzieć gdzie ich miejsce. — wzruszyłam ramionami, wyglądając zza zasłony na pracujących pracowników.

Każdy z nich był skupiony na swojej pracy i to w nich ceniłam. Nienawidziłam niedokładności, roztrzepania i braku skupienia. Moi pracownicy powinni być jak marionetki, którymi mogę sterować jak chce.

Mam gdzieś to co oni czują.

Przez ten czas zmieniłam się. Nie obchodzą mnie ludzie. Nie obchodzą mnie ich uczucia. Nie liczę się z nimi. Bo po co? Czym sobie zasłużyli? Niczym, więc czemu? Właściwie przestało mi zależeć na czymkolwiek. Przekonałam się, że świat nie widzi twojego wnętrza, że nie obchodzą go nadzieje i marzenia, a także smutki kryjące się pod maską skóry i kości.

Ale żyjąc w już osiągniętej wolności, poczułam, że moja wolność była śmiercią, że jestem sama, że świat, w jakiś niesamowity sposób, pozostawia mnie w spokoju, że ludzie mnie już nie obchodzą i ja sama siebie też nic nie obchodzę, że się powoli duszę w tej cienkiej, coraz cieńszej atmosferze odłączenia i samotności.

— Więc... doskonale wiem, że dopiero co wróciliście z Francji, ale mam dla was kolejne zadanie. A mianowicie udamy się do Ministerstwa Magii... — przyglądał mi się w skupieniu, po czym wykrzyknął. — w Londynie!

                              **************

Trzy dni później wraz z Teodorem już staliśmy ze swoimi bagażami w gabinecie Ministra Magii. Ubrana byłam w elegancką czarną koszulę i takiego samego koloru ołówkową spódnice. Na to jeszcze narzuciłam szatę podróżną. Blond włosy pozostawiłam rozpuszczone. Zaraz po wyjeździe skróciłam je nieco, wiec teraz sięgają za łopatki.

Nott machnięciem różdżki zmniejszył nasze bagaże chowając je sobie do torby podręcznej.

— Już czas. — rzekł Oliver, patrząc na zegarek na ręku.

Po środku pokoju leżało stare, metalowe, zardzewiałe wiadro, które było naszym świstoklikiem.

— Uwaga... teraz!

We trójkę w mgnieniu oka chwyciliśmy przedmiot. Poczułam mocne szarpnięcie w okolicy pępka. Wszystko wokół wirowało w szybkim tempie. Chwile później staliśmy już na twardej powierzchni. Nie znoszę tego rodzaju środku transportu, o wiele bardziej lubię aportacje czy zwykłe latanie na miotle.

Znaleźliśmy się w jednym końcu bardzo długiego i wspaniałego hallu ze zrobioną wysokim połyskiem podłogą z ciemnego drewna. Pawioniebieski sufit inkrustowany był błyszczącymi złotymi symbolami, które nie przestawały się poruszać i zmieniać jak na jakiejś niezwykłej niebiańskiej tablicy ogłoszeń.
W pokrytych lśniącym ciemnym drewnem ściany po obu stronach umieszczonych było wiele pozłacanych kominków. Co kilka sekund z kominków po lewej stronie pojawiał się z cichym szmerem jakiś czarodziej lub czarownica. Po prawej stronie krótkie kolejki ustawiały się przed każdym z kominków w oczekiwaniu na odlot. W połowie hallu umieszczona była fontanna. Pośrodku okrągłego basenu stała grupa złotych posągów, większych niż naturalnego rozmiaru. Najwyższy z nich był szlachetnie wyglądający czarodziej z różdżką wskazującą prosto w powietrze. Wokół niego zgrupowani byli piękna czarownica, centaur, goblin i domowy skrzat. Te trzy ostatnie spoglądały z czcią na czarownicę i czarodzieja. Błyszczące strumienie wody wylatywały z końców ich różdżek, grotu strzały centaura, wierzchołka kapelusza goblina i z każdego z uszu domowego skrzata. Brzęczący syk spadającej wody mieszał się z trzaskami i wystrzałami aporterów i stukotem stóp, gdy setki czarownic i czarodziejów, z których większość miała na twarzach posępne, poranne miny, wystartowały w kierunku złotych bramek w odległym końcu korytarza.

Cold Heart [D.M]Where stories live. Discover now