Rozdział VI

214 12 0
                                    

Hope

Nagle głowa Blanki opadła, a oczy tak pełne życia zgasły. Z mojej piersi wydobył się krzyk rozpaczy, najważniejsza osoba i jedyna zmarła.
Obraz zamazywał się przez łzy, ból po stracie jest ogromny. Wzięłam wisior, który leżał koło jej już zimnej dłoni.
Założyłam go na szyję, muszę uciekać. Otarłam łzy i podniosłam się z kolan. Popatrzałam na matkę chciałam jej dotknąć ostatni raz.
Nagle rozbłysło światło wyłaniające się z ciałą mojej matki a po chwili zamiast ciała kobiety leżał proch. Nie mogłam tego pojąć,
chciałam pozbierać jej prochy, gdy nagle zerwał się wiatr i nic nie zostało. nie mogłam pojąć co się stało, ale nie mogłam tu zostać
więc ruszyłam w drogę. Ten kto zrobił to mojej mamie surowo zapłaci. Ruszyłam w stronę jaskini, ból dawał o sobie znaki, które ignorowałam przez całą drogę.
Czuję pustke w środku.  Zostało mi tylko pięć metrów do przejścia i nagle czuję dziwny i znajomy zapach. Suszonych jabłek z odrobiną jesiennego lasu, tak pachniała ona.
Przyśpieszyłam bo przecież to nie mogła być ona, jej już nie ma. Weszłam w głąb jaskini, kiedyś była zawalona głazami teraz zostały tylko mniejsze po bokach.
Ostrożnie się wychyliłam by zobaczyć drogę ucieczki. Nie mogę zejść na dół ani tu zostać. Jedynym wyjściem jest wspięcie się jeszcze wyżej.
Chwytam najbliższą półkę skalną i ostrożnie się pociągnęłam.

Kilka godzin później

Nocne niebo zawsze było piękne, próbuje iść dalej lecz mięśnie dają znać, że czas na odpoczynek. Jest coraz chłodniej, więc nie zwracam już uwagi na ból mięśni,
tylko wspinam się dalej. Nie poddam się, ofiara moich rodziców nie pójdzie na marne. Ostatkami sił wczołgałam się na szczyt, leżę oddychając głęboko.
Jest za zimno, żeby tu zostać, więc podnoszę się aby sprawdzić gdzie mogę przenocować. Widok, który zastaje jest tak piękny, że aż zapiera dech.
Księżyc oświetla krajobraz, wzywa mnie do siebie. Upadam na kolana przez ból, który przeszywa moje ciało. Oddech staje się nierówny, każda komórka wydaje się palić.
Nie krzyczę, zamykam oczy mając nadzieję, że ból zaraz przejdzie. Ból staje się z każdą minutą silniejszy, wnętrzności palą jak by je pochłaniał ogień.
Gdy jestem na skraju wytrzymałości ból znika. Otwieram oczy i czuję, że coś jest nie tak. Słyszę więcej, widzę wyraźniej, czuję mocniej.
Sowa krąży po niebie a ja przysłuchuje się jej trzepotu skrzydeł. Próbuje wstać, lecz nie mogę, gdy odwracam głowę widzę zamiast stóp dwie śnieżne i potężne łapy wilka.
Z przerażeniem próbuje wstać, udaje mi się to za dziesiątą próbą. Podnoszę się nieudolnie, zerkam w pobliską kałuże a w jej tafli dostrzegam wilczyce.
Jej a raczej moje ciało pokrywała biała futro. Moje ciało było wilcze lecz nie boje się.
Czy mogę być wilkołakiem?
Jak stać się znów człowiekiem?
Czy będę taka na zawsze?
W mojej głowie toczy się walka o to czy to sen a może  rzeczywistość. Przerywają ją dzwięki wspinaczki, idą po mnie musze uciekać.
Podchodzę do skarpy i widzę półkę skalną trzy metry pode mną. Skoczyć i zaryzykować czy zginąć tutaj. Odrazu wybieram to pierwsze. Skacze...

Przeznaczenie czy Przekleństwo ✔Where stories live. Discover now