16

3.6K 117 1
                                    

Marcello dołączył ponownie do mnie, gdy nasze przyjęcie zaręczynowe miało się ku końcowi i pierwsi goście zaczęli opuszczać salę, żegnając się z nami. Byłam zmęczona patrzeniem jak inni się dobrze bawią, a ja siedzę sama, bo szczęśliwy narzeczony miał ciekawsze zajęcia niż zajmowanie się mną!

– Chodźmy stąd. – Marcello powiódł wzrokiem po sali. – Inni już wychodzą, więc nikt nie zarzuci nam, że ulotniliśmy się podejrzanie szybko. Trochę ciebie zaniedbałem.

– I dlatego masz uśmiech od ucha do ucha? – Widząc rozbawienie malujące się na twarzy Marcella nie mogłam powstrzymać się od zadania tego pytania.
Zasłużył sobie na to i o wiele więcej, chociaż nie łączyło nas prawie nic, tylko jego pragnienie posiadania dziedzica i kiełkująca we mnie zazdrość o wcześniejsze partnerki Marcella. To toczyło się zdecydowanie za szybko, jego chęć, nieco dziwaczna w swej formie do założenia rodziny i moje mieszane uczucia co do samego Marcella sprawiały, że już nie wiedziałam kim naprawdę jestem. Niby  miałam ochotę czasami to zamordować gołymi rękoma, ale zaraz potem żałowałam odbierać światu takie ciacho  niczym milion dolarów w gotówce.

– Jesteś zazdrosna! Znowu – stwierdził i żartobliwie pogroził mi palcem. – Idziemy, Raven!

Nie wróciliśmy do naszego apartamentu, a po prostu wyszliśmy na świeże powietrze. Było chłodno, toteż Marcello zarzucił mi na ramiona swoją marynarkę.

– Dziękuję. – Doceniłam ten drobny gest troski z jego strony. – A ty nie zmarzniesz?

– Nie takie rzeczy musiałem już znosić – odparł enigmatycznie. – Poradziłaś sobie znakomicie. Dokładnie tak, jak przypuszczałem.

Marcello dodał, że rozmawiał z Elisabeth wyłącznie z konieczności i że nie rozumie dlaczego się dąsam. Zmrużył oczy i pochylił swą twarz ku mojej twarzy, tak, że prawie stykaliśmy się nosami.

– Zrobiłem coś złego? – zapytał, oczekując mej odpowiedzi.

– To nie pieprzony XIX wiek, gdy mężczyzna składa kobiecie wyrazy ubolewania z powodu swoich relacji z innymi ludźmi. – Chlipnęłam, nie rozumiejąc jeszcze, dlaczego było mi źle z tym, że widziałam Marcella i Elisabeth blisko siebie.

A przecież nie powinno mi być przykro, bo Marcello nic dla mnie nie znaczył!

„Czy aby na pewno?"– Zaczęłam się zastanawiać, ale nie znalazłam dobrego wyjaśnienia przyczyn swych rozterek.

Marcello prowadził mnie w kierunku zaparkowanego przed wejściem do lokalu kolejnego cudu motoryzacji, należącym jak przypuszczałam, do niego.

– To ile ty masz samochodów? – Spojrzałam w oszołomieniu na towarzyszącego mi mężczyznę.

– Sporo! – Roześmiał się, ubawiony moją reakcją. – A teraz zajmuj miejsce w aucie i nie marudź!

Gdy wykonałam jego polecenie, zamknął za mną drzwi i sam ulokował się na miejscu kierowcy, by uruchomić silnik i ruszyć z piskiem opon. Poczułam ulgę, że pamiętał o zapięciu pasów bezpieczeństwa, ale i niepokój,  ponieważ poruszaliśmy się zdecydowanie za szybko, jak na moje standardy.

– Zwolnij, wariacie! – krzyknęłam, przerażona szybkością jazdy, do której Marcello był najzwyczajniej w świecie przyzwyczajony, bo nie mrugnął okiem. – Zabijesz i nas, i kogoś innego, kto napatoczy się przy okazji!

– Ja jestem szybki z natury. – Jego słowa zostały okraszone czarującym uśmiechem, który objął jego oczy.

Widziałam w lusterku jego rozbawiony wzrok i miałam ochotę zabić gada, że tak go to cieszy - straszenie mnie.

– Zdążyłam zauważyć – ofuknęłam Marcella, podnosząc ton głosu, bo pęd powietrza niemal zagłuszał moje słowa.

Na szczęście, dla uczestników ruchu drogowego, i naszego, di Ferro pewnie prowadził auto, panując nad nim bez problemu. Niemniej jednak, gdy wyobraziłam sobie moment zderzenia samochodu z drzewem, poczułam jak na moim sercu zaciska się lodowata obręcz strachu.

Zacisnęłam powieki, mocno wczepiając się w brzegi fotela.

– Marcello – jęknęłam słabo – zwolnij, albo zaraz obhaftuję tobie całą tapicerkę! – Wymyśliłam w porywie olśnienia, bowiem nigdy nie cierpiałam na chorobę lokomocyjną.

Ale on o tym nie wiedział. Bałam się szybkiej jazdy samochodem od czasu, gdy ... Gdy mój ukochany wuj, George, zginął w wypadku komunikacyjnym potrącony przez pijanego kierowcę, na przejściu dla pieszych. Wujek George był za swego życia zabawnym oraz troskliwym człowiekiem, który nie raz i nie dwa, okazał się dla mnie remedium na moje problemy i smutki.

Jego nagłe, zupełnie niespodziewane odejście, zadało mi silny cios, po którym pozbierałam się z największym trudem. Od tamtej pory miałam prawdziwą obsesję na punkcie bezpieczeństwa i przestrzegania przepisów ruchu drogowego.

– Marcello, proszę ... – spróbowałam znowu, czując narastający w uszach szum. – Zwolnij!

– Raven! – Jak przez mgłę docierał do mnie głos Marcella. – Raven! Co ci jest?

Poczułam, jak auto zwalnia, aż w końcu zatrzymało się na poboczu jezdni. Nareszcie! Odważyłam się, by otworzyć oczy. Odetchnęłam z ulgą, bo wreszcie się zatrzymaliśmy, więc byłam bezpieczna.

– Potrzebujesz lekarza? – Marcello pochylał się nade mną z troską.

– Nie potrzebuję – odpowiedziałam cicho, bo nie chciałam .

– Zatem co to było przed chwilą? – zapytał, ale nie udzieliłam mu żadnych wyjaśnień do momentu, gdy zagroził, że siłą wymusi na mnie zeznania. Złamałam się i rozbeczałam jak dziki osioł.

– Mój wujek zginął przez pijanego kierowcę, na przejściu dla pieszych. – chlipnęłam i schowałam twarz w zagłębieniu ramienia Marcella.
Poczułam się głupio, ale było mi dobrze w objęciach di Ferro i stopniowo odzyskiwałam spokój ducha. Nie ważne, co będzie z nami potem i jak długo to potrwa, ale wtedy potrzebowałam tych łez i kogoś, kto poda mi chusteczkę, bym mogła je obetrzeć. Nawet jeśli w tą rolę wczuł się Marcello di Ferro.
– Dziękuję – powiedziałam cicho do niego i zamilkłam, bo brakowało mi chwili odpoczynku od słów i hałasu. 

DrańWhere stories live. Discover now