10

5.6K 186 49
                                    

– Dobrze się czujesz, bella? –  Nie usłyszałam nadejścia Marcella. – Zbladłaś.

– Wszystko w porządku. – Skłamałam gładko, nie odwracając wzroku od dwóch intensywnie brązowych źrenic, które patrzyły na mnie z troską.

– Skoro tak twierdzisz, to chyba tak jest. – Marcello zajął miejsce w drugim, obitym białym pluszem fotelu i zapiął swój pas.

– Lubisz biel, Marcello? – zapytałam znienacka uważnie studiując wzrokiem wystrój wnętrza samolotu.

Nie odpowiedział od razu, ale jego półprzymknięte powieki lekko drgnęły. Wyglądał na zmęczonego całym dniem i jakby chciał spać. Jednakże otworzył oczy, a zmęczenie szybko zastąpiło zaskoczenie, spowodowane moimi słowami.

– Nie, nie lubię – odpowiedział. – Choć mogłoby wydawać się, że jest inaczej. – Biel szybko się brudzi, zostaje wyłącznie szare plugastwo!
Jego słowa nie były dla mnie do końca zrozumiałe. O co mu chodziło z tym plugastwem?

– Poruszyłam niewłaściwy temat, Marcello? – Starałam się zachować spokój, choć jego oczy ciskały na mnie gromy.

– Nie lubię nieskazitelności –  oświadczył Marcello kategorycznie, pocierając kciukiem swój podbródek, pokryty drobnym zarostem. – Zostawmy temat kolorów, bella. Do niczego dobrego to nie prowadzi.

Znów przymknął oczy i po chwili spał,  jego ciało wyglądało na rozluźnione. Oddychał spokojnie i miarowo, jakby nasza krótka wymiana zdań w ogóle nie miała miejsca. Dziwny człowiek!

Poszłam za Marcella przykładem, ale musiałam długo czekać, by odpłynąć w niebyt snu.

Gdy wylądowaliśmy w Miami, powitały nas iście afrykańskie upały. Wysoka temperatura powietrza sprawiła, iż nie potrafiłam się opanować i ciągle ziewałam. Upały zawsze mnie męczyły. Powodowały, że stawałam się ospała oraz zmęczona. Nie miałam jednak ani chwili, by kontemplować swój stan, gdyż Marcello powiedział:

– Teraz pojedziemy tam, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał, moja Raven.

Po raz pierwszy, czy też drugi, odkąd się poznaliśmy, użył mojego prawdziwego imienia, a nie tych banalnych określeń, którymi ciągle mnie obdarowywał, jak bella czy gatta. Czy to było wyłącznie moje wyobrażenie, iż wypowiedzenie przez niego mojego imienia nadawało naszej bardzo krótkiej znajomości, nieco intymnego charakteru - nie miałam jeszcze pojęcia.

Nie miałam również rozeznania, dokąd się udajemy, czym wypełnimy swój czas, ani jak długo będzie trwała sielanka. Żywiłam jedynie nadzieję, że dam radę powrócić potem do normalności, bo samo przebywanie w towarzystwie takiego mężczyzny, jak Marcello diFerro, było zwariowanym czasem. 

– Jesteś zaskakująco interesującą kobietą, Raven. – Marcello dotknął palcem wskazującym wrażliwego na dotyk punktu na moim karku.

Nim poczułam na szyi dotyk jego gorących warg, nagle zaczęło mu się bardzo spieszyć.

– Chodźmy. – Położył swoją ciężką dłoń na moim ramieniu, jakby chciał zmusić mnie do posłuszeństwa samymi  słowami.

– Marcello! – Jasny i dźwięczny kobiecy głos dochodzący z niedaleka, wykrzyknął imię towarzyszącego mi mężczyzny, niemal zprzesadną czułością. –  Znowu uciekasz?

Jak spod ziemi przy di Ferro wyrósł Carlos – jeden z jego ochroniarzy, którzy towarzyszyli Marcellowi niemal na każdym kroku.

– Zabierz Raven tam, gdzie ci mówiłem – rzucił szybko Marcello do Carlosa, a ten tylko przytaknął szefowi. – Dołączę do was później, gdy będę gotowy i pozałatwiam wszystkie swoje sprawy. 

DrańWhere stories live. Discover now