Rozdział trzydziesty

1.3K 92 26
                                    

Wpatruję się w nieruchome dwa ciała mężczyzn

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wpatruję się w nieruchome dwa ciała mężczyzn. Jeden leży bezwładnie przygnieciony powozem, drugi z wbitym ostrym kawałkiem drewna w klatce piersiowej. Jeśli był i trzeci albo i czwarty, musiał spaść ze skarpy, z której o mało co i powóz się nie stoczył. Musieliśmy się rozbić o te skałki. Zdaje się, że to górzysty teren.

 Podchodzę do konia, który ciężko sapie przewrócony na bok. Na szczęście nadal żyje, może nic poważnego mu się nie stało i będzie w stanie ustać na nogach. Mogłabym nim wrócić, o ile udało by mi się odnaleźć drogę powrotną...

Kładę dłoń na łebie zwierzęcia, a ten jakby wybudzony z hipnozy, natychmiast się podnosi i z rykiem zaczyna uciekać.

- Nie! Wracaj tu! - krzyczę czując narastającą desperację. Patrzę jak się oddala i znika między drzewami i tyle go widzę.

 Co ja teraz zrobię? Do moich oczu znowu napływają łzy i zaczynam łkać na głos. Jeśli nie rozszarpie mnie jakiś wilk albo niedźwiedź, to umrę z zimna. Śmierć na mnie tu czeka i tak czy tak. 

Nagle odnajduję rozwiązanie, które może mi choć trochę pomóc. Podchodzę do martwego porywacza i postanawiam ubrać na siebie jego rzeczy, które wyglądają na dosyć ciepłe. Czuję obrzydzenie i niechęć, z zaciśniętymi zębami odwracam głowę by nie musieć patrzeć na nieżywego. Ściągam płaszcz i trochę mi przy tym schodzi, bo ciało jest ciężkie. Następnie biorę spodnie i stanowczo za duże buty. Cała się trzęsąc z potwornego zimna zakładam na moją sukienkę dzienną, a do butów wkładam kawałki podartego materiału, bo inaczej moje nogi będą wypadać.

Czuję jak zaczyna mi się robić ciepło, ale nadal to nie daje mi całkowitej ochrony przed zimnem. Jeśli spędzę na zewnątrz całą noc to nawet najcieplejszy płaszcz nie pomoże. Odwracam się w stronę drogi skąd przyjechaliśmy. Za żadne skarby nie jestem w stanie ocenić ile jechałam. Mogli też zbaczać na inne dróżki, dlatego jestem w kompletnej dezorientacji. W oddali słyszę wycie wilka i od razu przeszywa mnie dreszcz. Myślę, że nie będę tu siedzieć i czekać na zbawienie, tylko postaram się wrócić za pomocą śladów zostawionych przez koła i konia na warstwie śniegu. Zaglądam jeszcze do rozwalonego powozu, ale nie znajduję już nic pożytecznego co mogłoby mi pomóc. Mężczyźni nie mieli przy sobie żadnej broni, nawet noża, co wydaje mi się bardzo dziwne. Chwytam w dłoń ostry odłamek deski, który jako jedyny może pomóc mi w przypadku niebezpieczeństwa. Chociaż, bardzo w to wątpię...

Drzewa zdają się ciągnąć w nieskończoność, z każdej strony. Próbuję opanować mój chwiejny i słaby chód, ale w głowie wciąż mi się kręci i mam wrażenie jakbym zaraz miała zemdleć. W pałacu nikt nie pomyśli, że ktoś się włamał. Moją nieobecność uznają za chwilową i na pewno nie będą mnie szukać. O ile w ogóle zauważy ktoś, że nie ma mnie w pokoju ani nigdzie indziej. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęłam, by po mnie przyjechali i zabrali w powrotem.

Gdzieś między drzewami słyszę jak coś przebiega, potem słyszę huk sowy. Przyśpieszam kroku starając opanować strach. Pokonuję jeden zakręt, potem kolejny, ale droga jest ciągle identyczna i można odnieść wrażenie, jakby szło się bez końca. Idę, księżyc posuwa się po niebie do przodu razem ze mną. Niespodziewanie dostrzegam przede mną skrzyżowanie dróg. Powinnam wybrać drogę po lewej jak wskazują świeże ślady, tak więc i robię. Otaczają mnie teraz rozległe łąki, ale przez śnieg wszystko wygląda jak biała plama. Nie widać ani śladu życia, żadnych domków, zagród ze zwierzętami. Wbijając wzrok w ścieżkę, początkowo nie zauważam jakiegoś ruchu przede mną. Dopiero gdy podnoszę głowę zauważam, że dzieli mnie jakieś dziesięć metrów od stojącej i uważnie śledzącej mnie watahy wilków. 

Królowa ColdwaterWhere stories live. Discover now