Rozdział czterdziesty piąty

215 12 4
                                    

Nóż, użyj noża! 

Oups ! Cette image n'est pas conforme à nos directives de contenu. Afin de continuer la publication, veuillez la retirer ou télécharger une autre image.


Nóż, użyj noża! 

Z bijącym szybko sercem macham ostrym narzędziem gdzie tylko mogę, ale nie trafiam w cel. Przeklinam w myślach siebie za to. Zbyt mało potrafię. Zaraz mi się stanie krzywda przez własną nieporadność. Czuję oddech napastnika tuż przy moim uchu i wydaje mi się, że właśnie usłyszałam parsknięcie śmiechem. Dłonie mnie nagle puszczają, odwracam się celując obcemu w serce. Mój wzrok przyzyczaja się do światła i rozpoznaję osobę, która mnie tu zaciągnęła.

- Czy ty do reszty oszalałeś?! - unoszę się zła.

- Cii... Bo jeszcze ktoś nas usłyszy. - ucisza mnie chłopak rozglądając się na boki. Nie kryje rozbawienia. Podchodzi do drzwi i zatrzaskuje zamek od wewnątrz. - Nie chciałem cię przerazić.

- Ale to, kurde, zrobiłeś. - fuczę, a potem zdaję sobie sprawę, że jestem w ogóle jakaś zła na niego. Może to przez niechęć jaką czuję do przebywania z nim sam na sam. Chowam nóż do osłony przy moim pasie. Spoglądam na niego wymownie, oczekująco. Unosi brwi w niemym pytaniu. - No? To po co mnie tutaj sprowadziłeś?

- Może usiądziemy? - nie czeka na moją odpowiedź i idzie w stronę konfesjonału. Siada siedzeniu między dwoma drewnianymi siatkami po bokach. - No, chodź.

Spoglądam na niego sceptycznie i omiatam wzrokiem świątynię. Jest tu dużo złota, zdecydowanie dużo złota. Potężne masywne ozdoby, ramy obrazów, kielichy na ołtażu... Mogłabym zabrać choć jeden i zapewnić nam trochę pieniędzy. Myślę, że Brian nie będzie miał nic przeciwko jeśli trochę się tu pokręcę i przyjżę...

- Jak się tu dostałeś? Skąd masz klucze? No i nikt nas tu nie nakryje? - pytam i idę do niego. Siadam na klęczniku po jego prawej stronie. Nasze twarze dzieli na szczęście ta dziwna siatka.

- Znam się z tutejszym księdzem. - wyznaje. - Dał mi klucze bo w zamian za sprzątanie podrzuca nam jakieś jedzenie. Wiesz, od dawna się z nim znam. Kiedyś był przyjacielem mojego ojca.

- Wie, że jesteś...

- Nie. W przeciwnym razie nigdy nie zgodziłby się na taki układ. Nie ma pojęcia, że pod świętym dachem trzyma takiego grzesznika. - cichy śmiech.  - Gdy jeszcze nie wstąpiłem do Bojkotowców a matka wyrzuciła mnie z domu, pomieszkiwałem trochę tu. Przespałem się na twardej ławce, a rano szedłem do pracy w polu. Albo do kuźni. Brałem co się da by zarobić na trochę jedzenia. Ogólnie ciężkie czasy.

- Ja też jak widzisz, nie urosłam na porządnego człowieka mimo, że wychowywałam się wśród... świętych. - ostatnie słowo akcentuję sarkastycznie. 

- Uważasz, że nie jesteś porządnym człowiekiem?

- No, w końcu należę do stowarzyszenia takiego, a nie innego. Kradnę, stosuję przemoc, buntuję się, nie zgadzam z prawem królewskim. - wyliczam, ale tylko go tym rozbawiam. - Co cię tak bawi?

Królowa ColdwaterOù les histoires vivent. Découvrez maintenant