29: To, co prawdziwe

300 30 12
                                    

– Aundrin?

Scorpius zmrużył oczy, starając się rozpoznać sylwetkę w mroku. Wypuścił z płuc gęste kłęby dymu. Rzadko palił, a gdy już mu się zdarzało, to dlatego, że miał jakiś ważny, stresujący powód. Potrzebował uspokoić nerwy. Ostatnio często się denerwował; odkąd Daemona dostała się w ręce wymiaru sprawiedliwości. Oczywiście, wiedział, że właśnie tak się to może skończyć, niemniej wolał zakładać pozytywniejszy scenariusz, że znajdzie ją zaraz po bitwie.

Uciekinierom wpadka Sathany dawała pewne korzyści. Uwiarygodniła ukartowaną śmierć. Nadała całej historii dramatycznej prawdziwości.

– Tak. To ja – odpowiedziała Shantala.

Skulona w sobie drżała z zimna. A może z płaczu? Jej policzki lśniły w marnym świetle. Jej oczy błyszczały otulone opuchniętymi powiekami. To nie jest dla niej najlepszy czas, stwierdził Draagonys, zaciągając się głęboko; poczuł mrowienie w końcówkach palców oraz przyjemne wirowanie pod czaszką.

***

Kto by pomyślał, że cały plan pójdzie tak gładko. Nawet sam jego współautor został pozytywnie zaskoczony. Dzięki chwilowemu powodzeniu nabrał przekonania, iż doczeka szczęśliwego, książkowego zakończenia.

Już dawno ściągnęli wszystkie czary zwodzące, obejmujące cały las. Dali też sygnał do ataku czekającym wojskom Foriadii oraz oddziałom CBW. Pewny, że piekło właśnie się rozpętało, ze stoicką cierpliwością siedział sztywno na gałęzi pośrodku jeszcze nieprzerzedzonej nadchodząca jesienią kory drzewa. Obserwował niebo. Czekał na pierwszych ludzi.

Jego myśli bez przerwy uciekały od głównego wątku, goniąc za niesforną członkinią Orędowników Równości. Ciągle zastanawiał się, co robi i jak sobie radzi. Wyobrażał sobie, że właśnie ucieka między zaroślami. Niestety było jeszcze zbyt wcześnie, aby wyjść jej na spotkanie. Zapewne weszła dopiero w las. Młody arystokrata musiał wykazać się nie lada opanowaniem, żeby nie zeskoczyć z drzewa i nie ruszyć na jej poszukiwania. To byłoby niebezpieczne i tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał jego ciało przed ruchem.

Dostrzegł coś. Z pewnością nie ptaki. Podciągnął się wyżej, równocześnie pilnując swojego ukrycia. Ściągnął w dół jedną z cieńszych gałęzi, żeby mieć lepszy, niczym nieograniczony widok. Ludzie przybyli w helikopterach, oświetlając mocnymi, białymi reflektorami okolicę. Maszyn naliczył sześć. Kawaleria przybyła. Dalej, od wschodu gnali jeźdźcy na rogatach oraz koniach. Ludzie i eterranie, mimo iż na tym samym etapie rozwoju, widocznie różnili się w kwestii upodobań militarnych. Ludzie chcieli skuteczności, a eterranie przedstawienia, ceniąc bardziej pokaz siły niż faktyczną liczbę ofiar. Uśmiechnął się pod nosem, gdyż kolejny punkt programu tego wieczoru został zaliczony.

Powoli zszedł w dół. U stóp drzewa siedział Zahariash, obejmujący Penelopę. Dostała klątwą i musiał ją obejrzeć Calibrin. Na razie dostała tylko eliksir rozluźniający i powstrzymujący drgawki, żeby podczas silnego napadu nie zrobiła sobie krzywdy. Dziewczyna trzęsła się niczym osoba dotknięta Parkinsonem, a jej oczy wędrowały w głąb czaszki lub błądziły pod trzepoczącymi rzęsami. Nie ma wojny bez ofiar – pomyślał smutno Scorpius, mając równocześnie nadzieję, iż to ostatnia ofiara tego dnia. Przykro mu było patrzeć na jej krzywdę, zwłaszcza że wiele dlań znaczyła. Najważniejsze jednak, że była już bezpieczna, w odróżnieniu od innej kobiety, na której ostatnio zaczynało mu zależeć.

– Entymos się zbliża – poinformował Steios, przeczesując idealnie czarne, proste włosy Xelogazzyo. Gest ten był ciężki od miłości.

Złote Kajdany / Złota Tiara [fantasy/romans][+18]Onde histórias criam vida. Descubra agora