27: Zanim opadnie pył

225 30 9
                                    

Tik. Tak.

Tik. Tak.

Zegar tykał, odliczając sekundy.

Tik. Tak.

Zegar tykał, przybliżając nas do sądnej godziny.

Tik. Tak.

Za dziesięć siódma.

Spojrzałam na Scorpiusa, a on na mnie. Chyba pomyśleliśmy o tym samym: pożegnania nadszedł czas. Podniósł się z fotela i podszedł blisko. Wyglądał tak normalnie, tak przeciętnie... jakby faktycznie wybierał się na kolację, a nie rzeź. Przysiadł u mojego boku, przytulając swoje ciepłe udo do mojego. Opuściłam głowę, aby poskromić karcącym łypnięciem paznokcie, odrywające w zdenerwowaniu skórki. Zobaczyłam większą od mojej męską dłoń. Przesunęła się po śródręczu i splotła ciasno, wsuwając palce między kosteczki. Uścisnęłam ją, obawiając się, że to ostatni raz. Po poprzedzającej dzień nocy, z trudem przychodziło mi rozstanie. Tamta noc znaczyła więcej niż wszystkie wspólne noce złożone do kupy. Kochałam naszą noc. Kocham naszą noc. Wspomnienie o niej pozwala mi zasnąć, gdy umysł nawiedzają strach i mary. Przynosi mi prawdziwe, czyste poczucie bezpieczeństwa.

– Spotkamy się niebawem – zapewnił. Wierzył w swoje słowa. Ja nie. Ja wierzyłam, że spotka mnie kara, a nie mój ukochany.

– Oczywiście, Scorpiusie – przyznałam mu rację, której nie miał.

Na cóż kłapanie zębami i mielenie ozorem, gdy przedmiot dyskusji to tylko próżne domysły? Nie zasługiwaliśmy na szczęście. Nie za tego życia. Może Karma doda wagi naszym dobrym uczynkom, nie skazując nas na dźwiganie zbyt dużego balastu tych złych?

Za pięć siódma...

Uścisk zelżał, aż w końcu całkiem zanikł. Draagonys zbliżył swoją twarz do mojej skroni i na pamiątkę zostawił suchy pocałunek. Uśmiechnęłam się do niego blado, gdy wciągał na grzbiet bluzę. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, gdy położył dłoń na klamce. Odprawiłam z ust uśmiech, gdy zniknął za drzwiami. Wyć, a nie uśmiechać się – tego chciałam. Kąciki ust obarczone ciężarem kolejnych godzin ciągnęły w dół, nie będąc w stanie przeciwdziałać grawitacji.

Tik. Tak.

A zegar nie stanął w miejscu.

Tik. Tak.

Gapiłam się w ten przeklęty zegar, jakby to miało coś zmienić.

Czekałam jak Scorpius kiedyś, przed ryzykowną akcją. Był spięty i zdenerwowany. Jakież to odległe czasy. Moje mięśnie napinały się, drżąc ze strachu. Oczekiwanie było najgorszym. Przeklęte oczekiwanie. Wolałabym rzucić się w wir walki, niż siedzieć, śledząc ruchy wskazówek zegara.

Na dole w sali wszystko przygotowano. Zahariash w nocy miał zakraść się do jadalni i wybuchowym lepiszczem pokryć łączenia między kamieniami tworzącymi mury. Wystarczyło jedno szybkie ogniste zaklęcie, żeby wysadzić pół ściany, a odłamkami głazów pokryć siedzących przy lewym stole. Żaden z nich nie powinien przeżyć, a chmura pyłu mogła stworzyć idealną zasłonę dymną dla spiskującej czwórki.

Każdy znał swoją rolę. Każdy przewałkował po stokroć plan. Wystarczyło małe opóźnienie, aby wszystko poszło na marne.

Tik. Tak.

Tik. Tak.

Siódma.

Tik. Tak.

Tik. Tak.

Złote Kajdany / Złota Tiara [fantasy/romans][+18]Onde histórias criam vida. Descubra agora