3. To raczej Wilson jest tu wariatem

1.2K 121 19
                                    


To przykre, że ojebałem całą flaszkę samemu, a we krwi nie miałem ani grama alkoholu. Jebana samoregenercja. Mogłem jedynie udawać pijanego, ale zachowywałem się jak popieprzony każdego dnia, więc nawet nie musiałem się wysilać. Gapiłem się na ścianę przed sobą jak na jakiś ołtarz, tyle że z rezygnacją i znudzeniem. Jedną ręką głaskałem psa leżącego na kanapie, drugą pistolet, którym chętnie bym się zajebał, ale, ha ha, to też mi się nie uda, skoro zaraz się zrosnę. Zresztą nie chciałbym straszyć hałasem Tabu. Przywykł do moich odpałów, strzałów w puste butelki i ogólny burdel w domu, ale tak jakoś... No, może byłoby mu smutno, że umarłem. Na chwilę, ale jednak. Nie chciałbym łamać mu jego psiego serduszka.

Odłożyłem broń gdzieś dalej, by mnie już tak nie kusiła tą swoją stalową lufą, a wtedy usłyszałem wibrowanie telefonu. Sięgnąłem do tylnej kieszeni i zauważyłem numer Weasela. Odebrałem.

– Co tam, słoneczko? Wypadek jakiś? Mam komuś przywalić w barze? Powinieneś zapisać się w końcu na jakiś boks, czy coś, skoro...

– Zamknij się, nie chodzi o to. Długo mi jeszcze będziesz to wypominał? Postawiłem ci wtedy drinka. Nieważne, przyszło zlecenie.

Aż się wyprostowałem i lekko uśmiechnąłem.

– No i to ja rozumiem! W końcu mówisz jak człowiek niosący nadzieję. Kogo się pozbyć i dla kogo?

– Uch, nie ciesz się na zapas, bo zlecenie jest, no, nietypowe. Nie wiem, czy weźmiesz, to ryzykowne. Będziesz musiał się nasilić trochę bardziej niż zazwyczaj, ale cena jest niezła.

– Najpierw cena, potem cel. Nie pieprz tyle o ryzyku, sam je ocenię. – nie ukrywam, że zaciekawił mnie tą propozycją. Nawet gdy zlecono mi włam do Białego Domu, to Weasel tyle nie gadał od rzeczy, więc ta sprawa musiała być mocna. 

– Wynagrodzeniem są dwa miliony dolców.

– O kurwa! Biorę.

– Jeszcze cel! Nie ciesz się tak, narwany gnoju. Koleś zażyczył sobie głowy Tony'ego Starka.

Prychnąłem z rozbawieniem.

– Czekaj, żartujesz, nie?

– Nie. Znaczy na początku też się zaśmiałem i powiedziałem gościowi, by spierdalał z czymś takim, ale mówił na serio. Szuka kogoś, kto zabije Starka i jeszcze nikt mu się nie zgodził. To samobójstwo. W sensie nie mówię, że zabicie gnoja byłoby trudne, bo sam w sobie to ten koleś nie miałby z tobą szans, ale jak wbić do jego naszpicowanego machinerią domu? Koleś jest Avengerem nie bez powodu, umie się bronić. Zresztą jest znany na całym świecie, a ta śmierć wywoła taką burzę, że sam byś został pożarty przez opinię publiczną.

Trzymałem dłoń na białym futrze psa i zagryzałem w zastanowieniu wargi. Weasel nadal się śmiał z tego pomysłu.

– Nie wiem, czym Stark podpadł temu wariatowi, ale to albo musiało być coś poważnego, albo serio coś go jebło na umyśle. Nawet go spytałem, czy serio ma tyle kasy na koncie, ale, nie uwierzysz, pokazał mi i ma. Może planuje jakiś większy skok na hajs Tony'ego albo nie wiem co, ale sądzę, że nie warto się w tym babrać, Wade. Zabijanie Avengers to nie nasza broszka.

– Nie "nasza"? A co ty, komunistą jesteś? Masz numer do tego gościa?

– Wizytówkę... Wade, to głupie. Chcesz zginąć?

– Wiesz, że nie mogę i nie rób mi nadziei, zresztą Avengers i tak mnie nie znoszą. Co to zmieni? Pójdę siedzieć? Sami mnie wywalą, będę tak nieznośny. A może odstrzelą mi łeb? Powodzenia! Weasel, mówimy o dwóch milionach. Koleś jest zdesperowany, to go pociągnę nawet na trzy. Nie widzisz w tym okazji życia?

Zwariowałeś, Parker |SPIDEYPOOL|Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon