2. Szybko i beznadziejnie

1.2K 118 18
                                    


Włączyłem piekarnik, pod nosem nuciłem coś od Three Days Grace, potarłem o siebie dłonie i spojrzałem na przygotowane mięso z kaczki w szklanym naczyniu żaroodpornym, które czekało już tylko na upieczenie. Zerknąłem też na otworzone na blacie wino, które doprawiło danie w ten idealny sposób, w jaki powinno być doprawione. Przez całą podróż autobusem do domu myślałem o tym człowieku, którego wtedy zaczepiłem pod sklepem, a który finalnie mi pomógł i kupił butelkę, której nie kupiłbym ja. Zawsze było mi szkoda takich ludzi, a koleś wcale nie wyglądał na starego. Właściwie mógł być maksymalnie dziesięć lat starszy ode mnie, a wyglądał jak w pilnej potrzebie. No i ta jego skóra... O rany, nie obraził się na mnie? Nie odebrał mojej propozycji pomocy za coś chamskiego albo nieodpowiedniego? Zmarszczyłem brwi i przeczesałem włosy dłonią. Fajnie, jakby zadzwonił. Może nie miałbym mu do zaoferowania dużo własnych pieniędzy, ale może był też po prostu samotny?

– Kurde, Peter. Kiedy zaczęło ci się tak nudzić, by zagadywać do biednych ludzi i umawiać się z nimi na kawę? – burknąłem sam do siebie i zajrzałem do telefonu. Nadchodziła szesnasta, za jakieś dwie godziny powinni wrócić. Gdy piekarnik rozgrzał się, wsadziłem do niego kaczkę, a potem pomyślałem, że przydałoby się jeszcze jakoś ogarnąć w domu, by nie było bałaganu na tę ich rocznicę. Choć w sumie wcale nie było tak najgorzej, maszyneria Tony'ego często sprzątała mieszkanie za domowników.

Swoją drogą też lubię czasem burzyć czwartą ścianę, więc może wyjaśnię swoją sytuację. Mam na imię Peter, dwadzieścia lat, studiuję na wydziale biol-chemicznym z fakultetami z fizyki i astrofizyki, a także mieszkam ze swoimi dwoma przyszywanymi ojcami. Przyszywanymi, więc mam nadzieję, że nikt zaraz nie wyjdzie z aplikacji i pomyśli o cholernych mpregach. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. A może jednak niestety? O śmierci moich rodziców musiał słyszeć każdy, nawet początkujący, fan Spider-Mana. Potem zdany byłem na swoje wujostwo, następnie już tylko na ciocię. Życie chyba bardzo lubiło kopać mnie po jajach, bo w pewnym momencie zabrakło mi nawet cioci May, gdy zabrała ją choroba. Jako szesnastolatek bez niczego już sam myślałem, by się poddać i ze sobą skończyć, no bo, kurde, to mogło dobić już każdego. Zainteresował się mną na szczęście pan Stark, z którym wtedy zacząłem swoją współpracę superbohaterską. Z początku nasza relacja była strasznie sztywna, a mnie było cholernie głupio, że mnie tak po prostu wziął pod skrzydła i zaczął wszystko finansować. Chciałem zacząć chodzić do pracy, by zarobić trochę sam na siebie, ale mi zabronił i stwierdził, że miałem skupić się na nauce, a także byciu Spider-Manem. Po kilku miesiącach zauważyłem w nim prawdziwego ojca, którego tak było mi brak. Dokładnie trzy lata temu relacja Tony'ego i Steve'a Rogersa, jego długoletniego przyjaciela, zagłębiła się nieco i mieszkaliśmy już we trójkę w tym mieszkaniu na Manhattanie. Steve'a się już aż tak nie krępowałem, choć zajęło mi trochę czasu, aż przeniosłem się z nazywania go per Kapitan albo pan Rogers na Steve. Teraz do obydwu mówiłem po imieniu.

Dobra, to był taki zwięzły wstęp. Skoro ojcowie mieli trzecią rocznicę związku, postanowiłem zrobić im dobrą kolację, a potem wymknąć się w swoim spandexie na kilkugodzinny patrol po mieście, żeby już im nie przeszkadzać. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl, dalej przeglądając internet w telefonie.

***

Nie chciało mi się opisywać tych dwóch godzin czekania, bo zająłem się czytaniem i to nie miałoby większego sensu, chyba że przytoczyłbym jakiś fragment o czytanych komórkach roślinnych, które mnie zainteresowały. Generalnie przed osiemnastą zasłałem stół białym obrusem, wyłożyłem talerze i sztućce, nalałem do kieliszków pozostałe wino i zapaliłem świecę. Idealnie! Powinienem za to dostać order Dobrego Syna. W momencie wyciągania kaczki z piekarnika usłyszałem otwierane w przedpokoju drzwi. Wyszczerzyłem się i stanąłem na środku salonu, by powitać radosną parę, ale ujrzałem tylko spieszącego się Tony'ego. Spojrzał na mnie tylko przelotnie i pobiegł do gabinetu, z którego wziął jakąś torbę. Obserwowałem go z zaciekawieniem, a gdy wyszedł i zetknął się ze mną spojrzeniem już na dłużej, skrzywił się na widok jedzenia, które trzymałem.

Zwariowałeś, Parker |SPIDEYPOOL|Where stories live. Discover now