Rozdział XIV

1.6K 105 11
                                    

— Nie denerwuj się — powiedział Czkawka, wolno sącząc gorący napar z kubka. Matteo drgnął. Jego palce, do tej pory nerwowo bębniące o stół, zatrzymały się nagle.

— Co? — zapytał zdezorientowany. Szatyn uśmiechnął się.

— Nie denerwuj się — powtórzył. Palce Matteo znów zaczęły uderzać o stół.

— Jak mam się nie denerwować? — zapytał z poirytowaniem. — Ty byś się nie denerwował, gdyby ona zniknęła? — Głową pokazał na wyjście, ale Czkawka dobrze wiedział, o kim mówił. — I to bez smoka? Bez możliwości ucieczki?

— Przynajmniej wiemy, że coś się dzieje.

— Super. Niczego teraz tak bardzo nie pragnę jak wiedzy. Jeszcze Ancilla nie wraca zbyt długo.

Przy stole zapadła cisza. Czkawka uniósł kubek do ust. Przyglądał się koledze z uwagą. Dostrzegał każdy ruch, wyrażający jego poddenerwowanie. I nie wiedział, jak ma go uspokoić. W jednym Matteo miał rację — gdyby Astrid zniknęła, a Szczerbatek przepadł gdzieś na całą noc, też nie mógłby opanować emocji.

Miał jednak wrażenie, że z Amadeą dogadałby się lepiej. Od razu złapali wspólny język, ją byłoby łatwiej pocieszyć. Mieli podobne priorytety. Podobne metody działania. Matteo mimo wszystko bardziej przypominał Astrid.

— Kochasz ją? — wypalił nagle Czkawka i prawie natychmiast skarcił się w myślach. Rozmawianie o uczuciach wychodziło mu dość średnio. Matteo spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Jasne, że kocham — odparł bez większej chwili zastanowienia.

— No właśnie. To zaufaj jej. Poradzi sobie.

Brunet zaśmiał się na te słowa.

— Tu nie chodzi o to, że jej nie ufam — wyjaśnił. — Wiem, że sobie poradzi. Ale denerwuje mnie to, że muszę siedzieć tu bezczynnie, zamiast robić... No, cokolwiek. A to, że nie mam pojęcia, co się z nią dzieje dodatkowo pogarsza sytuację. Amadeus jest nieprzewidywalny, Czkawka.

— Daj spokój, w gruncie rzeczy to jej brat. Przecież nie zrobi jej krzywdy.

— A pamiętasz Viggo i Rykera? — odezwała się nagle Astrid, stając za narzeczonym i kładąc mu dłonie na ramionach. Czkawka aż podskoczył.

— Przestraszyłaś mnie — oznajmił, odwracając się lekko w jej stronę. Zaśmiała się tylko.

— Niby tacy bracia, a jeden drugiego wystawiał jak na tacy — kontynuowała temat. Matteo jedynie pokiwał głową.

— Właśnie tego się obawiam — przyznał. — Gdzie może być większa patologia niż w rodzinie? — rzucił pytanie w przestrzeń i przy ławie zapadła głęboka cisza, przerywana jedynie trzaskami ognia. Nagle Matteo drgnął, chcąc wyrwać się z czarnych przemyśleń.

— Wróciła w końcu? — zapytał Astrid, a ta od razu zorientowała się, co ma na myśli.

— A, tak, właśnie to przyszłam powiedzieć. Przyniosła ci jakąś padlinę — powiedziała, na co Matteo natychmiast poderwał się z ławki.

— Padlinę to ja z niej niedługo zrobię, zobaczycie — oznajmił tylko i wybiegł z twierdzy. Czkawka i Astrid spojrzeli na siebie z uśmiechem.

***

Amadea czuła się, jakby ktoś zawiesił ją między rzeczywistościami. Z jednej strony miała wielką ochotę uciec gdziekolwiek — była przytłoczona tą okropnie małą przestrzenią. Z drugiej jednak, odczuwała ogromną senność. Jakby nagle zażyła jakiś silny środek nasenny. I, co trochę przerażało nawet ją samą, dużo chętniej poddawała się właśnie tej drugiej opcji. Widziała jak przez mgłę czarno-białe oczy i śniadą dziewczynę. Hersylię? Takie miała wrażenie. Nagle zapomniała o wszystkim, o czym myślała. Zapomniała, dlaczego właściwie była na tej wyspie. Chwila, była na wyspie? Nie dałaby sobie za to ręki uciąć...

Pstryknięcie.

Usłyszała gdzieś w oddali imię Amadeus. Amadeus... trochę się pogubił, prawda? Nie była pewna. Niczego nie była pewna.

Nagle do jej oczu dotarło dzienne światło. Odetchnęła z ulgą. Wyszli z tego ciasnego namiotu, naprawdę wyszli! W końcu mogła odetchnąć pełną piersią. Nienawidziła małych zamkniętych przestrzeni. Bała się ich. Bała się, że nagle zabraknie jej powietrza, że ściany zaczną ją przygniatać aż... Potrząsnęła lekko głową.
To uczucie strachu przebijało się nawet przez tę mgłę w jej umyśle.

Ktoś pociągnął ją za łokieć, zatrzymując. Nawet nie zarejestrowała faktu, że cały czas szła.

Czuła się dziwnie. Okropnie. Jakby była oddzielona od świata grubym mlecznym szkłem. Nie podobało jej się to. Nie była nawet w stanie sklecić sensownego zdania. Jej rozum działał z... opóźnieniem? Nie była pewna, czy w ogóle działał.

Nagle obraz rozjaśnił się trochę i zobaczyła przed sobą wielką klatkę. Przez jej ramy widziała tylko duże czerwone ślepia. Dotarł do niej głos, tak wyraźny, że aż się skrzywiła. Niezbyt miła odmiana.

— Wytresujesz nam smoka, który znajduje się w tej klatce — oznajmił głos. Amadea skrzywiła się. Tresować smoka? Nie... Po co? Otworzyła usta, by za chwilę je zamknąć. Ale tak powiedział głos... Powiedział, że ma wytresować... Przecież nie wolno jej zadawać pytań. Przełknęła ślinę i, trochę wbrew sobie, odpowiedziała bez żadnych emocji:

— Wytresuję.

Blask nocy || Jak Wytresować Smoka fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz