Rozdział VII

3.1K 198 25
                                    

— Dzień dobry. — Uśmiechnęła się Amadea, związując ciemnobrązowe włosy.

— Cześć. — Astrid przetarła zaspane oczy. — Szłaś do mnie?

— Miałam zamiar — przyznała dziewczyna. — Chciałam zapytać, czy nie miałabyś drugiego takiego puchowego kaptura... czy coś w tym stylu. Okropnie zimno tu macie.

Astrid zmarszczyła brwi, zastanawiając się. Informacje docierały do niej z opóźnieniem i jakoś nie mogła się na niczym skupić. Jakby jej głowa odgrodzona była od reszty świata wyjątkowo grubym szkłem.

— Chyba coś mam — przyznała w końcu po chwili. — Wybacz, mało dzisiaj spałam. Ale chodź ze mną.

Blondynka weszła do swojej chatki, otworzyła stojącą przy łóżku szafę i wyjęła z niej pierwszy lepszy kożuszek.

— Ten powinien być na ciebie dobry — uznała, podając ubranie Amadei. Ta natychmiast włożyła go na ramiona.

— Och, jak dobrze. — Westchnęła, czując otulające ją ciepło. — Dzięki wielkie.

Blondynka skinęła głową.

— Jadłaś już śniadanie? — zagadnęła po chwili milczenia, gdy już opuściły jej dom.

— Prawdę mówiąc, liczyłam, że uda mi się zjeść z wami. — Uśmiechnęła się Amadea. Astrid znów skinęła głową w milczeniu.

— O proszę, proszę, gdzie zgubiłyście swoich kochasiów? — Dobiegł ich nagle głos Sączysmarka. Blondynka skrzywiła się. Nawet Amadea westchnęła zrezygnowana.

— Słuchaj, Smarku, gdyby nie to, że... — zaczęła Astrid, ale Wiking wszedł jej w słowo.

— Dobra, dobra, oszczędź siły na pojedynek. — Uniósł brwi znacząco i wręczył wypełnioną chlebem torbę. — Zanieś do twierdzy, skoro już i tak tam idziesz, co? — Wzruszył ramionami. Blondynka patrzyła zszokowana to na otrzymany pakunek, to na oddalającego się już w przeciwnym kierunku Sączysmarka. Dopiero teraz powoli zaczynały do niej docierać jego słowa.

— Ten pojedynek... — zaczęła powoli, lecz przerwał jej śmiech Amadei. Poczuła dłoń dziewczyny na swoim ramieniu.

— Możesz być spokojna. — Przybyszka zrozumiała ją bez słów. — Oboje jesteście na tyle zmęczeni, że dziś i tak nic by z tego nie wyszło.

Astrid spojrzała na nią z wdzięcznością. W końcu weszły do twierdzy. Przy jednym ze stołów siedział Matteo, Czkawka i Śledzik. Ten pierwszy rysował coś zawzięcie, podczas gdy pozostała dwójka przypatrywała się temu z fascynacją. Amadea dostrzegła również stojącego w oddali Stoicka. Pochylał się nad wielkim stołem, zapewne coś czytając. W pewnym momencie jednak podniósł głowę i obdarzył dziewczynę chłodnym, pełnym nieufności spojrzeniem. Amadea niemal czuła, jak to spojrzenie przeszywa ją na wskroś i wzdrygnęła się. Starała się nie przejmować niechęcią wodza, ba, próbowała go nawet zrozumieć. Wzięła się znikąd, a on po prostu chciał chronić swoich ludzi.

Astrid usiadła obok Czkawki z westchnieniem i położyła torbę z chlebem na blacie, natomiast Amadea stanęła za Matteo, opierając się o jego ramiona.

— Co robicie? — zapytała, zaglądając do leżącej przed nim księgi.

— Uzupełniamy Księgę Smoków — odpowiedział jej rozentuzjazmowany Śledzik. — Matteo opisuje nam swojego Błyskokła.

Amadea zaśmiała się.

— Oj tak, jego smok to ciekawy przypadek — przyznała, kładąc podbródek na głowie swojego chłopaka i bardziej obejmując go ramionami. — A tak à propos, nie wiecie, gdzie jest Miko? Nie widziałam go odkąd wstałam.

Blask nocy || Jak Wytresować Smoka fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz