Rozdział VIII

2.9K 181 8
                                    

— Co? — Szatyn popatrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem. Metalową nogą szturchnął Astrid, która jednak już przysłuchiwała się rozmowie. Nawet Śledzik zaprzestał na chwilę skrzętnego przepisywania statystyk Błyskokła.

— Może od początku — zaproponował Matteo, obejmując dziewczynę ramieniem i w ten sposób chcąc dodać jej otuchy. Amadea zaczęła skubać wiszącą u jej pasa fioletową wstęgę.

— Zaczęło się od paru pojedynczych zniknięć. Wiecie, zastanawialiśmy się, o co chodzi, ale uznaliśmy, że dwie, trzy osoby po prostu postanowiły złapać chwilę oddechu. Problem zaczął się przy braku najpierw czterech osób... potem pięciu... W końcu postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje. Nie pozwolono lecieć mi, więc wysłaliśmy patrol. Jedna osoba, moja najlepsza osoba, została na wyspie, drugiej udało się wydostać. Przyniosła nam tylko jedną informację — wyspa oblegana jest przez ludzi, którzy porywają jeźdźców z różnych stron i chcą, by ci tresowali im smoki. To było tak naprawdę wszystko, co wiedzieliśmy.

— W międzyczasie jeszcze zorientowaliśmy się, że osobą za to odpowiedzialną prawdopodobnie jest Amadeus — dodał Matteo.

Czkawka zmarszczył brwi. Przenosił wzrok z jednego na drugie. W końcu Amadea westchnęła.

— Mój, hm, brat.

Przy stole zaległa jeszcze większa cisza, a napięcie było niemal namacalne. Dziewczyna zaczerwieniła się i poczuła, jak nagle robi jej się gorąco. Mocniej ścisnęła fioletową wstęgę.

— Ale to nieistotne, ważne jest — powiedziała jak najszybciej, żeby tylko odsunąć myśli zebranych od tej wiadomości — że w końcu zdecydowałam się polecieć na tę wyspę sama i rozeznać się w sytuacji. Jak Rada Starszych już się zorientowała, że robi się coraz groźniej i powoli nie mamy nawet mojego oddziału, dostałam pozwolenie na interwencję.

— Nie mogłaś polecieć wcześniej? — zdziwił się Czkawka. — Ja, gdy tylko kogoś z moich ludzi...

— Ty, Czkawko — Amadea uśmiechnęła się z politowaniem — masz o tyle wygodniej, że wódz to twój ojciec. Czego byś nie zrobił, on zawsze będzie cię kochał i nigdy cię nie skrzywdzi. Ja natomiast jestem zwykłą szarą dziewczyną z tłumu. Moja pozycja jest krucha, zwłaszcza że jestem w armii od niedawna. Wystarczy jeden mały błąd i mogę wylecieć dokładnie w to samo miejsce, z którego przyszłam. A i to będzie szczęśliwym zakończeniem.

Szatyn zacisnął mocniej wargi i powoli pokiwał głową.

— Więc poleciałam na tę wyspę i udało mi się pozostać niezauważoną przez półtora dnia. — Skrzywiła się. — Półtora dnia, rozumiecie? Nie wiem, czy mają po prostu dobrych szpiegów, czy szybko orientują się w sytuacji. W każdym razie przez chwilę udało mi się nawet podejrzeć układ ich siedziby i mniej więcej ustalić sposób działania, ale zanim zdążyłam choć dotrzeć do moich jeźdźców, w moją stronę zaczęły lecieć czerwone strzały. Nie wiem, czy były trujące, raczej nie, choć Amadeus naprawdę zna się na alchemii i tego typu rzeczach. A może po prostu trafiłam na ten zwykły sort? Wiecie — powiedziała z dumą — trochę tych strzał wystrzelili, zanim udało im się w nas trafić.

Astrid, która przez całą opowieść brunetki milczała, dopiero teraz zabrała głos.

— Nie poleciałeś z nią? — zapytała, patrząc wprost na Matteo. Jego twarz stężała.

— Poleciałem... później... za nią — odpowiedział po chwili. — Nie żebym był z tego faktu jakoś specjalnie dumny, naprawdę. Ale po prostu... - Spojrzał na dziewczynę nerwowo.

— Tak wyszło — dokończyła za niego, jednak wcale na niego nie patrząc. — Nie mam mu tego za złe — dodała, uśmiechając się blado do Astrid. Blondynka mimo to spojrzała na niego spode łba, chociaż nic już nie powiedziała.

— W każdym razie, ta wyspa jest naprawdę okropna — kontynuowała Amadea. — Każą im tresować smoki. Rozumiecie, dzień i noc wyniszczają nie dość że zwierzęta, to jeszcze tych ludzi, którzy mają pasję, kochają te stworzenia i... i... — zająknęła się, a jej głos zadrżał — i to wszystko po to, żeby się odegrać? Po trupach do celu?

— Czemu mieliby chcieć się odegrać? — podłapał Czkawka. — Kim jest ten Amadeus, że tak się go boicie?

Amadea i Matteo spojrzeli po sobie. Chłopak kiwnął głową w jej stronę. Ciemnowłosa westchnęła.

— To mój brat. Ale przyrodni, spokojnie. — Skrzywiła się. — Wtedy, kiedy znalazłam Miko, mówiłam wam — pozostali skinęli głowami na znak tego, że pamiętają — on również postanowił znaleźć sobie smoka. Ja, jako dobra starsza siostra, oczywiście postanowiłam mu w tym nie pomagać i dałam mu po prostu książkę naszej... mojej babci. Tę podobną do waszej Księgi Smoków. — Pokazała na leżący obok tom. — A Amadeus postanowił oswoić sobie Wrzeńca. Możecie się domyślać, jak to się skończyło. Oczywiście był jeszcze dzieckiem, zresztą niewiele młodszym ode mnie, więc smoczyca nie zrobiła mu... no, takiej krzywdy, jaką mogłaby mu zrobić, ale... Ech, wiecie jak reaguje smocza matka, gdy ktoś próbuje zabrać jej jajo. Skończyło się na kilku oparzeniach, po niektórych wciąż ma ślady na ręce, reszta nie była aż tak poważna i dzięki naszym uzdrowicielom udało się je załagodzić. Jednak po tym smoki już średnio go lubiły. A on ich ognia bał się najbardziej. Gorąco kojarzyło mu się od razu z wrzeńcowymi poparzeniami. Wiecie, przez strach nie da się nawiązać dobrej relacji smok-człowiek. Najgorszy był czas, w którym ja zaczynałam latać. Wszyscy uważali mnie za wariatkę, jak już zresztą wspominałam, ale moja rodzina była zachwycona. Jak dostałam wezwanie do armii to już w ogóle. Oczywiście najbardziej dumna była babcia. A on... Myślę, że trochę żył w moim cieniu. To do mnie wciąż go porównywano. Trochę wstyd mi to przyznać, ale wtedy byłam z tego nawet dumna. — Zwiesiła głowę i zaczęła intensywnie mrugać oczami, próbując odgonić zbierające się łzy.

— A on nie mógł służyć w armii. — Matteo, widząc co się dzieje, szybko przejął opowieść. — Przez poparzoną rękę nie był w pełni sprawny, takie obrażenia zostawiają po sobie ślady. I pewnego dnia... po prostu zniknął. Może nie wytrzymał napięcia? Może miał dość? Szukaliśmy go, ale bez skutku. Ona — wskazał głową na Amadeę — nie spała po nocach. Dosłownie. Kończyła ćwiczenia w oddziale późnym wieczorem i od razu leciała na poszukiwania. Zabroniono jej w momencie, w którym zemdlała ze zmęczenia. Nie znaleźliśmy go. Aż do przedwczoraj. Oczywiście, mieliśmy podejrzenia, że to on może stać za tymi porwaniami, ale nie było na to żadnych dowodów.

— Więc co on chce teraz zrobić? — zapytał Śledzik z przerażeniem.

— Zrobić armię silniejszą niż nasza razy dwa? — Matteo wzruszył ramionami. — Kto go wie? Choć wszystko na to wskazuje. I też może chce się odegrać. Zawsze bał się smoczego ognia, a teraz złapał ludzi, którzy ten ogień opanują za niego. I stanie się to ogromną bronią. Trochę w myśl przysłowia co cię nie zabije, to cię wzmocni. Może chce nam pokazać, że niesłusznie go przekreśliliśmy?

— Bo tak było — wtrąciła się Amadea, dopiero teraz podnosząc głowę. Jej chłopak spojrzał na nią ze współczuciem.

— I co, on teraz... zaatakuje Berk? — Czkawka po chwili zadał pytanie, o którym myśleli wszyscy, ale bali się zapytać. Bali się poznać odpowiedzi.

— Nie sądzę, żeby o was wiedział — zaczęła Amadea powoli. — Tak, jak ja nie wiedziałam. Ale zaczął zbierać jeźdźców z różnych stron, a wyspa jest stosunkowo niedaleko, więc...

— Ale nie dowie się o nas? — wciął się Śledzik, nerwowo ruszając palcami. Dziewczyna spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem.

— Niestety. Tego nie mogę ci obiecać.

Blask nocy || Jak Wytresować Smoka fanfiction ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz