Rozdział 7: Pogadajmy o życiu

130 27 27
                                    

Kiedy tylko wpadliśmy do gabinetu, bo nawiasem mówiąc przebiegliśmy cały korytarz, z poczuciem, iż zaraz droga ucieczki zniknie, a zimne łapy psychopaty zacisną się na mojej szyi. No przynajmniej ja to czułam, bo chłopak zdecydowanie był zafascynowany wszystkim co go otaczało. Przeszliśmy do mojego pokoju po drodze zgarniając niezłe zapasy pożywienia.

A co szalejmy jak to zapewne ostatnie moje dni.

Dobrze ,że to zrobiłam bo błękitnooki był głodny jak wilk. Musiałam jednak przyznać, że byłam zła, kiedy pochłonął moje ulubione przekąski, jednak nie umiałam się na niego złościć. W końcu był jak duży szczeniaczek, niby wyrośnięty, ale nadal ciamajdowaty.

W końcu przyszedł ten mroczny czas nauki, a nauczycielem miałam być ja.

Buhaha, mam władze tak jak te dziady w szkole. To co może jakaś kartkóweczka.

Nie mogłam się oprzeć rzucając w myślach moje idiotyczne przemyślenia, które dosyć często były nie na miejscu lub po prostu wypowiedziane na głos stworzyły by ze mnie publicznego błazna.

Na początek postanowiłam, że nauczę go jakieś podstawowe słówka i zwroty, po kilku godzinach obydwoje byliśmy zmęczeni, ale przynajmniej coraz lepiej mówił, jego głos nie był już aż tak zachrypnięty, a ja postanowiłam, że prze, przenigdy nie zostanę nauczycielem.

Zaczęliśmy ziewać i pocierać zmęczone oczy, pomimo że była dopiero dwudziesta pierwsza. Wstałam z krzesła i poszłam w kierunku łazienki, ale srebrnowłosy złapał mnie tuż przy moim łóżku i pociągnął. Przytulił się do mnie i nie miał zamiaru już wstawać, ani mnie puszczać.

Aha no tak fajnie, zostałam gigantyczną przytulanką. Niby nie zna manier więc krzyczeć bez sensu, ale i tak zrobił najlepszą rzecz z tak wielu możliwości.

***

Najbliższe trzy dni spędziliśmy na nauce i błąkaniu się po domu, w celu poszukiwania kolejnych tajemnych przejść lub innych sekretów, jednak nic takiego nie udało nam się odnaleźć. Chłopak naprawdę bardzo szybko się uczył, nawet przeczytał już kilka książek.

Po tym czasie wykalkulowałam, iż zostało nam jedynie dziewięć dni na wyparowanie z posiadłości i znalezienie innego schronienia, a jak na razie w mojej biednej mózgownicy gościła pustka, co nie wróżyło za dobrze dla naszej przyszłości.

W duchu się modliłam, żeby tylko nie wrócił wcześniej bo wolałam się nawet nie zastanawiać co by się stało.

Musimy w przeciągu kilu dni się stąd ulotnić. Tylko gdzie? Nie ma gdzieś przytułku Charlesa?

Do kuchni wszedł Aaron, bo właśnie takie imię mu wybraliśmy i dołączy do jedzenia śniadania.

– Aida cały czas wyglądasz na zamartwioną. – Spostrzegł.

No tak nadal nie powiedziałam mu, że został zmutowany przez Fausta.

Ta rozmowa będzie na pewno bardzo ciężka. Żeby tylko nie oszalał jak Frankenstein. Lepiej przeczytam te wszystkie papiery odnośnie tego, które zabrałam z laboratorium, żebym mogła mu wszystko wyjaśnić.

– Muszę dzisiaj pojechać w jedno miejsce, dasz sobie radę sam w domu?– zmieniłam temat, aby tymczasowo odsunąć go w czasie.

– Tak, ale wróć szybko– powiedział ze smutkiem w oczach robiąc minę osamotnionego szczeniaka.

– Ok. To ja wychodzę­. – Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie i znikłam z kuchni.

Założyłam siodło na Blacka i ruszyłam w stronę miasteczka. Razem z Aaronem musieliśmy uciec stąd jak najszybciej, więc musiałam mu kupić jakieś cuchy, które zakryją jego uszy i kosmetyki żeby ukryć łuski na twarzy i dłoniach, a i trzeba mu pofarbować włosy. Co prawda nie było wykonalne ukrycie wszystkiego, dlatego rozważałam podróż nocą. Ewentualnie wymyślenie wyjątkowo wiarygodnej choroby, w końcu na coś mogły przydać się te zrypane książki z lekarskim bełkotem.

Granica jawy : Jowialne srebro |Tom 1 zakończonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz