24.

755 41 60
                                    

Stali na przeciwko siebie i mierzyli się wzrokiem. Ona- spojrzeniem, którego on nienawidzi. Twardym, nie ustępującym, pewnym siebie. Z założonymi rękoma na piersi tak jakby czekała na pierwszy ruch ze strony hybrydy. On- z nienawistnym spojrzeniem przez które przeplatała się widoczna miłość do blondynki. Dzierżąc w ręce boski przedmiot próbował ukryć wszelkie uczucia, które go osłabiały. Niestety Caroline znała go zbyt dobrze, aby wiedzieć, że pierwotny jest już na przegranym miejscu.

Uśmiechnęła się cwano spoglądając na białe ostrze.

- Odłożyłabym to na twoim miejscu.- Powiedziała spokojnie brodą wskazując sztylet. Ku jej zaskoczeniu nie rzucił ciętej riposty, a jedynie się uśmiechnął.- Mówię poważnie.- Kontynuowała monolog. Miała ochotę mu powiedzieć co zamierza zrobić z biblijnym przedmiotem, ale za każdym razem kiedy chciała wyjawić swoją tajną broń, powstrzymywała się. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Klaus zaatakował by Lucyfera w tej samej chwili, w której by się o tym dowiedział.- Jeszcze stanie ci się krzywda.- Dogryzła mając nadzieję, że to go ruszy i pierwotny w końcu się odezwie.

Podziałało. Klaus zbliżył się do niej. Wcale nie chciał zrobić jej krzywdy, a ona o tym wiedziała. Dlatego też nie odsunęła się kiedy wymachiwał przed jej nosem Ostrzem Azraela jak zabawką.

- Od kiedy się tak o mnie martwisz?- Odezwał się po kilku godzinach bezczynnego patrzenia sobie w oczy.- Twój chłoptaś, przepraszam. Sam diabeł nie będzie zazdrosny o to?

- Po pierwsze: to nie jest mój chłoptaś. Po drugie: wiem, że popełniłam błąd i tego nie cofnę.- Ujęła jego twarz w dłonie.- Ale zależy mi na tobie, Klaus. Jak na nikim innym. I jeśli chcesz wiedzieć od kiedy się o ciebie martwię to wiedz, że od czasu pamiętnego balu zorganizowanego przez twoją matkę na cześć zjednoczenia rodziny. Od tamtej chwili to zawsze byłeś ty. Nikt inny.- Odsunęła się od niego z założonymi na powrót rękoma.- Ale nie pozwolę go skrzywdzić.

Nie spodziewał się takiego wyznania. Obstawiał bardziej kolejną docinkę, ale nie to co usłyszał. Chciał uciec wzrokiem od jej błekitnych mądrych oczu, ale duma mu niepozwalała. Normalnie powiedziałby coś podobnego, co do niej czuje, ale dalej brnął w swoje kłamstwo. Nie chciał okazać słabości. Nie teraz kiedy stał za nią sam diabeł. To byłoby uwłaczające jego osobie na którą kreował się ponad tysiąc lat. Odkąd pamięta zawsze powtarzał, że nie ma gorszego zła od niego. Że jest czystym złem. A teraz miał okazję pokazać słuszność swych słów. Jedyne co zrobił to zaśmiał się gorzko po czym schował ostrze za pasek za plecami.

- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to bawi.- Oznajmił i zniknął tak szybko jak tylko mógł, na ile pozwalał mu kolejny monolog Caroline.

Widząc jak znika spojrzała przepraszająco na Lucyfera, a gdy ten przytaknął z uśmiechem, ulotniła się niczym dobry humor po niezapowiedzianej kartkówce.

***

- Boże jak ja nienawidzę tego miejsca- jęknął Kol mijając tablicę z napisem Witajcie w Mystic Falls.

- A ja je lubię.- Wtrąciła się Hope.- Byłam tu raz. Zwiedziłam trochę i dowiedziałam się kilku ciekawostek na temat tego miasta. Dużo się tu działo.

- Nawet nie wiesz jak dużo.- Wrócił wspomnieniami do momentu kiedy Elijah wyjął z całego rodzeństwa sztylety i przyzwolił na samowolkę co do ukarania bękarta zwanego ich bratem. Uśmiechnął się. Mimo wszystko tamten czas wspominał bardzo dobrze. Nie to co ten, w którym żył jeszcze jako czarownik kiedy był człowiekiem, a teraźniejsze domy były chatami często składającymi się z jednej lub dwóch izb.- I to w dużej mierze z naszej strony. Dziwadeł, które istnieją tylko w bajkach mających na celu nastraszyć niegrzeczne dzieciaki.

|| Last Love ||Où les histoires vivent. Découvrez maintenant