19

2.5K 160 39
                                    

Emily

Od mojego ostatniego spotkania z Nickiem minęło już parę dni. Gdy wracaliśmy od Darcy, kazał mi opowiedzieć, co się ze mną działo, gdy straciłam przytomność. Później coś mówił do siebie, że "jest źle", "kurwa", "co ona chce?" i tak w kółko.

Do mnie nic nie mówił, więc stwierdziłam, że zostawię go i pójdę spać. Gdy się obudziłam, byłam na "swoim" łóżku w obozowym domku.

Było jasno, więc chciałam iść do Nick'a i porozmawiać o tym wszystkim. Trochę mnie przerastało to wszystko. Może nie należał do tych, którym powinnam jakoś bardzo ufać, ale przynajmniej miałam pewność, że nie mógł mi nic zrobić. Byłam przy nim bezpieczna.

Jak się okazało, gdy tylko mnie tu przyniósł w nocy to gdzieś znowu wyjechał i ślad po nim zaginął.

Victor powiedział mi, że musiał coś załatwić i powinien niedługo wrócić. Tymczasem minęło już pięć dni, a ja dalej nie wiele wiem.

Co prawda Aya mi sporo wyjaśniła, powiedziała z grubsza kim jestem i co prawdopodobnie mogę zrobić, ale niestety to jeszcze nie jest pewne i dopiero to w sobie odkryję.

Powiedziałam się wtedy też, że wcale nie wpływam na umysł innych, tylko nauczycielka była chora... Trochę szkoda, lubiłam ją.

Ze wszystkich zajęć jestem zwolniona, z gier i zabaw tak samo. Na zbiórki też nie chodzę... Właściwie to całymi dniami siedzę w domku i jedynie gdzie wychodzę to na posiłki, też nie zawsze, ale jednak i jak mi się naprawdę nudzi to wychodzę się przejść między drzewami.

Nie wiem dlaczego jeszcze tu jestem, tak właściwie mogłabym już wrócić do domu, skoro i tak nie mogę tu nic robić.

Jedyną przeszkodą jest Nick, który zaczął tu podobno krzyczeć na wszystkich i grozić, że mam tu zostać i siedzieć cały czas w domku, dopóki nie wróci.

No ale szanujmy się, ile można siedzieć i nic nie robić? Nawet nie miałam z kim porozmawiać, bo dziewczyny zostały przeniesione do innego domku.

Tak teraz sobie siedziałam na łóżku i myślałam jak bardzo zmieniło się moje życie odkąd wyjechałam na ten chory obóz.

Robiło się już trochę późno, ale i tak stwierdziłam, że się przejdę.

Idąc między drzewami spotkałam grupkę nastolatków, których nie znałam. Rozmawiali dosyć głośno i się z czegoś śmiali. Zazdrościłam im tego. Od samego początku wiedzieli kim są, nikt ich nie kontrolowali tak bardzo, mogli robić co chcą... Byli wolni, mogli być sobą. A tymczasem ja siedzę teraz na jakimś pieńku i użalam się nad swoim życiem.

- Co tam? - usłyszałam i podskoczyłam przestraszona. Nie spodziewałam się tu kogokolwiek o tej porze.

- Jak zwykle - westchnęłam zmęczona tym wszystkim.

- Będzie dobrze, zobaczysz - uśmiechnął się do mnie i poklepał delikatnie po ramieniu, chcąc dodać mi zapewne wsparcia. Robił to dosyć często odkąd Nick wyjechał.

- Odezwał się? - spytałam z nadzieją.

- Jeszcze nie, ale pewnie niedługo wróci.

Pokiwałam jedynie głową na znak, że zrozumiałam. Ostatnio często to słyszę.

- Powiedz mi tak szczerze dlaczego on wyjechał?

- Mówiłem ci. Musiał coś załatwić. Nic więcej nie wiem. Są rzeczy o których mi nie mówi, a swoje myśli zazwyczaj blokuje, więc nic z nich nie mogę wyczytać - westchnął - z tego co mi Alex mówił, to on też nic nie wie. Jedyne czego się dowiedziałem, to że Nick rozmawiał ze swoim ojcem i było naprawdę głośno. Nerwy puściły dla obu i doszło do rękoczynów w skutek czego zdemolowali połowę budynku.

- A komuś coś się stało?

- Jeżeli chodzi ci o Nick'a albo jego ojca, to nic im nie jest. A przynajmniej jeszcze żyją. Z obecnych tam też nikt nie zginął, więc jest w porządku.

- Dzięki Victor - powiedziałam po chwili patrząc przed siebie na skaczącą wiewiórkę po drzewie.

- Idź już spać. Jest późno.

- Nie chcę jeszcze wracać. Raczej nie często wychodzę z domku, chcę się nacieszyć przebywaniem na świeżym powietrzu.

- Rozumiem. Mimo wszystko lepiej będzie, jak wrócisz niedługo do swojego domku i pójdziesz spać.

- Jasne, nie ma problemu - odparłam, a on odszedł.

Znowu zostałam sama.

Nie prosiłam się o takie życie. Czemu to mnie spotkało? Tyle osób chciałoby zapewne być na moim miejscu, ale nie. To musiałam być ja.

Wstałam zdenerwowana i uderzyłam pięścią w drzewo obok mnie.

Oczywiście życie nie mogło sobie darować i zakupiło ze mnie kolejny raz.

Ręka bolała mnie tak bardzo, że napłynęły mi łzy do oczu. Wyjęłam telefon i tą "zdrową" ręką poświęciłam sobie latarką na tą bolącą i jak się okazało całkiem nieźle sobie zdarłam skórę na palcach.

Gdy tylko zobaczyłam te rany z moich oczu automatycznie pociekły łzy.

Chciałabym być jedną z tych dziewczyn, które potrafią powstrzymać łzy, ale no niestety, tak fajnie to nie ma i za każdym razem jak widzę, że coś sobie zrobiłam, mam jakąś ranę, zadrapanie, czy rozcięcie to mam wrażenie, że gdy tylko na to spojrzę to odrazu boli jakoś bardziej.

Życie naprawdę ze mnie kpi.

Wytarłam oczy z łez, oczywiście pocierając je jakbym co najmniej chciała je sobie wydłubać, przez co piekły mnie jeszcze bardziej i ruszyłam w stronę domku, odkazić ranę. Nie byłabym sobą, gdybym nie wywaliła się po drodze kilka razy wyzywając wszystko i wszystkich.

Jak się okazało, w domku nie było nawet głupiego plastra, a co dopiero jakiejś wody utlenionej, czy w ogóle apteczki.

Wiedząc, że pielęgniarka już raczej śpi, a do wychowawców nie chciałam iść, umyłam się i poszłam spać z nadzieją, że nie wdało mi się w tą ranę żadne zakażenie.

Przed zaśnięciem myślałam jeszcze trochę o wszystkim co mnie spotkało, jaka byłam, a jaka jestem teraz

I doszłam do jednego wniosku:

Jestem beznadziejnie beznadziejna.

------------------------------------------------------------------------------------

Hejka, jest tu ktoś jeszcze? 😅

Jesteś MOJA i tylko MOJAWhere stories live. Discover now