Rozdział II - Odwiedziny

1.9K 120 25
                                    



Rozdział zbetowany przez Seya <3 ;*** 

ROZDZAŁ II - Odwiedziny

edit. 30.10.2021 



Harry siedział w swojej komórce, trząsł się z głodu, bólu i strachu. Tym razem wuj ukarał go poważniej niż zwykle.

„Może to cię czegoś nauczy, jeśli słowa do ciebie nie trafiają" – słowa Vernona brzęczały mu w głowie, wycedził to bowiem z wielką satysfakcją, gdy Harry przez kratkę w drzwiach prosił o coś do jedzenia.
Zawinął się w kłębek, oplatając ręce wokół kolan, wciskając się w najdalszy kąt pomieszczenia. Czuł jak pręgi na jego ciele pulsują leniwie, a pęcherz nieubłaganie, znów zaczynał mu doskwierać. Jego pokaleczone przez szkło dłonie wyglądały coraz gorzej.
Łzy szkliły się w oczach chłopca, ale on myślał tylko o tym, że „takim małym bękartom nie wolno płakać". Z głodu tym razem żołądek naprawdę przykleił mu się do kręgosłupa – rozważał.
Ogarniała go mieszanina kotłujących się odczuć, nienawiść, zmieszana z poczuciem wstydu, upokorzenia, bezsilności i ogromnego bólu. Zaskomlał cicho, pociągnął nosem, zamknął oczy, wyobrażając sobie, że chowa się w ciasnej jaskini przed prawdziwymi smokami.
Nic tak nie odwraca uwagi jak wyobraźnia – jeszcze wam pokaże.



***

Severus nigdy nie miał czasu, a może po prostu odwlekał wizytę u chłopca. Minął tydzień od jego postanowienia. To tylko ciekawość i chęć, by zapobiec powstaniu kolejnego tyrana Pottera – wmawiał sobie.
Ale raz zasiane ziarno przez Malfoya kiełkuje i niepokojąca myśl, a właściwie tylko jej cień: „on może być mój", wzbudzała u niego irracjonalny niepokój. W końcu to dziecko miało takie ciemne oczy.

Skrzywił się z obrzydzeniem, on i Potter byli spokrewnieni, jak wszystkie rodziny czystokrwiste. Dobrze, że dzieliło ich tyle nazwisk, bo byłby gotów zabić się, by nie mieć z nim styczności nawet na gobelinie z drzewem genealogicznym. Jeszcze ktoś by ich skojarzył.

Stojąc ze szklanką ognistej whisky nad biurkiem pełnym nowych projektów uderzył pięścią w blat. Nie będzie się bał, nie jest tchórzem.
Aportował się przed obrzydliwie mugolski dom, nieróżniący się niczym od dziesiątek podobnych na tym osiedlu.

Na szybko obmyślał tyradę, jaką sprezentuje temu rozpuszczonemu bachorowi. Och tak, nigdy nie lubił Petunii, a teraz specjalnie pozostał w czarodziejskich szatach, by znowu wzbudzić u niej małą nerwicę, po tylu latach.
Zadzwonił do drzwi i przybrał najbardziej odpychający wyraz twarzy, na jaki mógł się zdobyć w tym momencie.

Petunia zamarła w pół ruchu, otwierając drzwi.

— Snape! — wydyszała, wykrzywiając twarz.

Żeby tylko wiedziała, że teraz wygląda jak prawdziwa szkapa, pomyślał.

— Petunia. — Odsłonił żółte zęby w parodii uśmiechu. — Przyszedłem zobaczyć Harry'ego.
— Nie ma tu tego dzieciaka — warknęła, usiłując zamknąć mu drzwi przed nosem.

Zablokował je stopą i wszedł do środka, mijając ją bez słowa.

— A Ty to kto? — wypiszczał blondwłosy tłusty bachor, wpadając do przedpokoju, głośno trzaskając drzwiami.
— Nie podchodź, Dudley! Wracaj do kuchni i zjedz deser. A ty — zmierzyła Severusa wzrokiem - nie przyjmujemy tu odmieńców takich jak ty. Wynoś się z mojego domu!

— Gdzie jest Potter? Będę powtarzał to do znudzenia
— Nie ma go tu, już mówiłam. Ciesz się, że Vernona nie ma, on by zrobił z tobą porządek.

Już miał sięgnąć po różdżkę gdy do korytarza, tupiąc, wbiegł ponownie Dudley.

— On ma karę! On ma karę! — krzyczał, biegając dookoła nich.
— Dudziaczku, wracaj do kuchni, słuchaj mamusi!

Snape powoli odwrócił głowę, by ponownie na nią spojrzeć.
— Więc? — warknął? Ta sytuacja pomału zaczęła go irytować.

Petunia zbladła.
— Ma karę.
— Ja wiem, że Potter z pewnością jest wrednym bachorem i potrzebuje twardej ręki, ale gdzie on jest?

Brak rozrabiającego chłopca w kuchni albo kącie zaczynał go niepokoić, pamiętał jak Petunia zachowywała się, gdy z Lilly byli dziećmi. Ale przecież Dumbledore nie oddałby go do miejsca, gdzie mogłoby mu coś grozić. Zbędna nadzieja.

— Tu jest! — krzyknął Dudley, uderzając z rozpędu dłońmi w kratkę drzwi do komórki pod schodami.
— Za karę, jak mówiłam... — wydyszała kobieta.

Ale on już szarpnął za klamkę drzwiczek. Nie ustąpiły.

Kłódka.

Drzwi były zamknięte na kłódkę.

Powoli odwrócił głowę i spojrzał lodowatym wzrokiem na Petunie.
— To jakiś żart?

Ścisnęła usta w odpowiedzi.
Nie mógł w to uwierzyć. Nie cierpiał Pottera, ale pamiętał, jak jego własny ojciec zamykał go w składziku na miotły. Całymi dniami przesiadywał w tym ciasnym pomieszczeniu, sam w ciemności.
— Alohomora — warknął. Szarpnął za drzwi. Gdy je otworzył, ze środka buchnął zaduch, smród niemytego ciała, krwii i moczu.
— Chłopcze? — Zajrzał do środka. Zamiast spodziewanych środków czystości, w klitce ujrzał dziecinny rysunek, wymięty mugolski obrazek i parę koców wyglądających jak legowisko skrzata domowego. Zaś chłopiec siedział wciśnięty w najdalszy kąt komórki.
— Wyjdź stąd, dzieciaku.

Nie ruszył się.
— Nie słyszałeś bachorze? Przestań się lenić — warknęła Petunia. — A ty — spojrzała na niego z pogardą — bierz go i żebym go więcej na oczy nie widziała. — Chwyciła syna za rękę, demonstracyjnie się obróciła do niego plecami i pomaszerowała do kuchni.

Severus stał skonsternowany, został sam w korytarzu. Że niby miał wziąć ze sobą tego niewychowanego smarkacza?!
Niby nic go bachor nie obchodził, ale żeby był zamknięty w tym za karę... Czemu nie w pokoju? Mugole są jednak dziwni.
Sięgnął do komórki, smród był niesłychany, zupełnie jak co wstrętniejsze eliksiry – nie robiło to na nim wrażenia, niektóre składniki do eliksirów pachną podobnie – wyciągnął chłopca.
Dzieciak był mały, chudy i wiotki. Z burzą zaniedbanych, brudnych włosów. I.... chwila moment, dlaczego on jest ubrany w jakieś łachmany?!
Nie znał się na tym, ale ten drugi, irytujący chuligan był ubrany schludnie i czysto. W nowe rzeczy. A temu długie podarte rękawy zwisały smętnie po bokach, a poplamione spodnie miały dawno za sobą swoje najlepsze lata. I... bose, wręcz czarne z brudu stopy.
Pomału, wewnętrznie, zaczął się gotować ze złości. Może i był to bezczelny bachor ale żeby tak traktować, bezbronne magiczne dziecko? To wyglądało na coś więcej niż kara za nieodpowiednie zachowanie.
Ale czego innego się spodziewać po Petunii – pomyślał ze wstrętem. Wciąż miał w pamięci jak go traktowała wiele lat temu, gdy byli jeszcze dziećmi.
Ten chłopiec dosłownie kulił się pod jego wzrokiem. Jak na 8 latka jest zdecydowanie za drobny, jeszcze mniejszy niż Draco.

Chwycił dziecko za rękę i ciągnąc go za sobą wszedł do kuchni.

— PETUNIO! — ryknął. — Co to ma być?! — Potrząsnął chłopcem, który wciąż wbijał wzrok w podłogę. Tracił panowanie nad nerwami. To było ponad jego siły i przypuszczania. Żeby tak skrzywdzić dziecko, nie żeby ta sytuacja przypominała mu jego los. Takie bezsensowne okrucieństwo.
— Nie waż się krzyczeć na mnie w moim domu! Ty brudny bękarcie. Widać, że twój zapijaczony ojciec nauczył cię tylko fizycznego rozwiązywania problemów! Wciąż pamiętam, jak nosiłeś łachy, widać twoja matka nie miała dość rozumu, by trzymać się z daleka od takiej kanalii...
— Już raz poznałaś smak mojej magii, chcesz zasmakować tego ponownie? — wysyczał cicho, skracając dystans między nimi. Koniec jego różdżki, nerwowo drgał przy jej szyi. Strzeliło z niej kilka iskier. Był bliski uderzenia jej.

Wtedy mały Potter stracił przytomność, wisiał bezwładnie uczepiony jego ręki. To go orzeźwiło.
— No, pięknie, zabieram go stąd. Możesz być pewna, że już go nie zobaczysz.
— I bardzo dobrze — powiedziała opryskliwie. — Tępy dzieciak. Drugi raz pod swój dach go nie przyjmę.
— Faktycznie, zabójczo się nim zajęłaś — wysyczał.
Wziął nieprzytomnego chłopca na ręce i aportował się do Snape Manor.

***

Wylądował na plecionym dywaniku, w swoim gustownie urządzonym salonie. Odziedziczył dwór i spory majątek po swoim dziadku, który wyjątkowo doceniał jego szczególny dar do tworzenia eliksirów.
Chłopiec na jego rękach oddychał chrapliwie, najwyraźniej teleportacja mu zaszkodziła. Nie sądził, że może być on tak osłabiony.
Położył go na zielonej kanapie i rzucił zaklęcie diagnozujące i zaklął cicho, gdy aura rozbłysła wielokolorowo. Przeklęci mugole, zaniedbanie to mało powiedziane — warknął pod nosem. Chłopak był zagłodzony, nie jadł przynajmniej od 3 dni, ważył co najmniej 6 kg za mało. Był zdecydowanie za mały. I ten durny Dumbledore nic nie zauważył? Chłopak był ewidentnie maltretowany.
Żadne magiczne dziecko na to nie zasługuje, zbyt dobrze pamiętał własne dzieciństwo. Nawet durny chłopak Jamesa na to nie zasługiwał.
Patrzył na tą Potterowską kupkę nieszczęścia i zastanawiał się co dalej. Czy powinien go przetransportować do Hogwartu? Najlepiej od razu, Dumbledore'owi na biurko – z chęcią zobaczył by jego minę, ciekawe czy miałby jakieś wytłumaczenie. A może do Munga? Wystarczyłoby go tam podrzucić, nikt by nie zadawał pytań, a z pewnością by się nim zajęto i znaleziono opiekę. Przerwał nerwowe krążenie po pokoju, coś się zmieniło. Oddech chłopca stracił na sile, stopniowo siniały mu usta, nabierając barwy wilczych jagód.
Zaklął ponownie, powinien od razu zająć się chłopcem.
Machnięciem ręki przywołał zakurzoną skrzynię z najistotniejszymi eliksirami, miał je awaryjnie, w końcu posiadał 2 Panów, jednak ostatnimi czasy, z wiadomych powodów, nie były mu one potrzebne.
— Nitka! — ryknął
Wezwana skrzatka skuliła się przerażona u jego stóp.
— Przynieś mi natychmiast ciepłe koce, wodę, ściereczkę i sok dyniowy - powiedział sucho, na co skrzatka załopotała uszami kiwając gorliwie głową.
Respiro maxima - rzucił czar wspomagający oddychanie

Bez zmian.

Szarpnął chłopcem ze złości klnąc pod nosem.
Respiro tamen! - krzyknął ponownie. — O nie, nie ma mowy! Nie umrzesz w moim domu Potter! — wywarczał sprawdzając oddech.

W tym momencie chłopiec szarpnął się do tyłu i nabrał haust powietrza. Podniósł na niego wzrok, włosy opadły na bok i wtedy Severus pierwszy raz zobaczył jego twarz.
Połowę jego twarzy zajmował wielki różowo-fioletowy siniak, dolna warga chłopca była pęknięta i mocno opuchnięta.

I wtedy czarne oczy znów odnalazły zielone.

Serce Severusa zabiło gwałtownie, po czym zamarło.
Zielone, takie jakie miała Lilly...

Chwila moment, zielone?

— Kim Ty jesteś? — wyszeptał zszokowany.
— Harry Potter, proszę Pana.

Był sobie chłopiecМесто, где живут истории. Откройте их для себя