Mara

6 1 4
                                    

            Przybliżyła się do niego cicho, powolnie, lecz nie za wolno. Zaszeleściły jej szare włosy smagające białą pościel. Przesunęła się jeszcze płynnym, pełnym wdzięku ruchem, zerkając zza opadających na twarz kosmyków. Uśmiechała się. Zachęcająco, dziewczęco, ponętnie. Kusiła.

Zagryzła wargę i jej oczy znalazły się tuż przy jego policzku. Słyszał jej oddech, czuł ciepłe, wydychane przez nią powietrze na swojej szyi. Nagle poczuł tam także jej miękkie usta. Przymknął powieki. Było mu tak dobrze... Spod opuszczonych rzęs widział mleczne, delikatne ciało przyozdobione uroczą, koronkową bielizną. Miał tak wielką ochotę dotknąć jej skóry, zacisnąć na niej palce...

Oderwała się od jego szyi, uniosła na tyle, by mieć na wysokości oczu tęczówki mężczyzny. Uśmiechnęła się słodko.

- Wiem, po co idziecie... - szepnęła i zachichotała.

Zamrugał.

- Proszę...?

Oparła czoło o jego obojczyk.

- Wiem, że idziecie mnie tam zostawić...

- Co? Skarbie, to nieprawda...

- Idziecie po artefakt, jestem wam potrzebna do wyżymaczki...

- Nieprawda...

- Prawda... - znów uniosła głowę. Jej wyraz twarzy był pełen żalu i wyrzutów. – Idziecie mnie... - zmarszczyła brwi. Nagle jej oczy błysnęły fioletem, czerwienią i znów fioletem, a potem ze złością rozpędziła się i rozwarła usta. Między wargami skrzyły się złowrogo białe kły. Już miała go ugryźć, gdy się obudził.

Leżał, drżąc, cały mokry. Parę sekund zajęło, zanim dotarło do niego, że była noc.

- Semi?

Gwałtownie usiadł, spojrzał w stronę drzwi.

Stała w nich, w jego piżamie, za dużej oczywiście na drobne ciałko; Zatroskana, gotowa zaparzyć herbatę.

- Coś się stało? – zapytała delikatnie, robiąc niepewnie pół kroku.

- N-Nie, nic... Odejdź, nie podchodź...

- Masz padaczkę? Semi, proszę...

- Idź stąd!

Widząc na jej twarzyczce żal i niezrozumienie zaistniałej sytuacji, dotarło do niego, jak agresywnie zabrzmiał.

- Przepraszam! – krzyknął, lecz już odwracała się, by uciec do pokoju. Wstał, pobiegł za nią. Chwycił za szczuplutki nadgarstek tuż przed łóżkiem i przyciągnął do siebie, po czym objął mocno. Szlochała. – Przepraszam, nie powinienem...

Objęła go w milczeniu. Nie mógł uwierzyć, że ta Amalija i morderca pijawki są jedną osobą. W głowie huczało: czego może chcieć ze Strefy? Choć może nawet nie stamtąd... Czego może żądać od niego, Larsa i Carla?

- Idź spać – rzucił bezmyślnie.

- Wydasz mnie...?

- Co takiego?

Odsunął ją od siebie, uniósł jej twarzyczkę wyżej, delikatnie lecz stanowczo chwytając na brodę. Milczał. Wolał, by sama wyjaśniła – gdyby zaczął kombinować, mógłby powiedzieć za dużo.

- Wydasz mnie Instytutowi, prawda? Zrobią ze mną, co z ciocią Mariszką...

Poczuł ulgę. Nie domyśla się jednak... Patrzył przez chwilę w jej zaszłe łzami oczy.

- Nie wydam – zapewnił poważnie.

- Strefie też...?

Przeszedł go dreszcz. Doskonale wiedziała, po co im była...

Przełknął ślinę. Musiał być ostrożny, nie miał prawa przestać być stalkerem...

- Skąd ci taki pomysł przyszedł...

Zamrugała, wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, ty po prostu... Czuję, że jesteś, jak oni wszyscy, którzy mnie tam, w Strefie... Zostawiali... Ja wiem, że ty wiesz, kim jestem. Wiem, po co podstawiono pijawkę. Chcieli ci pokazać, wam trzem, że jestem bezmyślną bestią...

Milczał. To było dla niego za dużo. Musieli się jej pozbyć.

- Zanim mnie wydacie... Chciałabym się spotkać z babcią...

- Nikomu cię nie wydamy, nie bój się. - praktycznie rzecz biorąc nie skłamał, gdyż Strefa nie była osobą. - I z babcią się spotkasz... – wtulił ją w siebie, pogłaskał po głowie. – Postaram się o to.

Zdecydowanie, w czas im było iść do ich przeklętej Strefy.

"Wytrych"Where stories live. Discover now