Słoje

12 2 4
                                    

            Gdy Lars zadzwonił domofonem do recepcji na tyłach budynku C, długo czekali aż blaszane wrota się otworzą. Strażnik ubrany w ciemny mundur wskazał ręką korytarz na lewo i przez chwilę zatrzymał wzrok na oczach dziewczyny, ostatecznie minęli się w milczeniu.

Szli oświetlonym tunelem z mnóstwem białych drzwi opisanych oficjalnymi plakietkami. Szarowłosa nie zdawała się być przytłoczona zapachem laboratoriów, widokiem fartuchów, doktorów, doktorantek, pracowników i stażystów. Przeszli do pustego korytarza. Przy jego końcu ktoś otworzył gabinet. W ostrych smugach promieni lamp pojawiła się zgarbiona sylwetka w fartuchu.

- Katarzyno! – zawołał Lars. Postać odwróciła się w ich stronę. Odpowiedziała ruchem ręki i podeszła. Krok miała zupełnie niekobiecy, pochylona postawa prawdopodobnie spowodowana była dużą ilością czasu spędzonego przy probówkach, liczeniu, wykonywaniu doświadczeń, preparatów i operacji. Włosy uczesała i związała zapewne parę dni temu, w tamtej chwili opadały nieświeżymi, poplątanymi kosmykami częściowo na kark i ramiona.

- Jest Magdalena? – rzucił Lars bez zbędnych grzeczności.

- Jest, zajęta – głos Katarzyny świadczył o przemęczeniu, lecz nadal brzmiał dziewczęco. – W nocy o mało nie dostaliśmy zawału, gdy jeden z doktorków przybiegł i zaczął krzyczeć, że się lodówka „futrzaka" popsuła... Nie doszło do niczego. To znaczy, istotnie, chłodnica poszła, ale w innym urządzeniu. Magda jednak na wszelki bada, czy naszemu pupilkowi nic nie jest.

- Od nocy?

Katarzyna wzruszyła ramionami.

- Zadzwonili do niej zaraz po, zdążyła się przespać tylko godzinę. Porozmawiamy o tym kiedy indziej, dobrze? Z tego, co widzę, nie po to przyszliście.

Spojrzała na dziewczynę. Wbrew temu, czego obawiała się przybyła, kobieta w kitlu nie skrzywiła się. Najzwyklej w świecie przez chwilę wodziła wzrokiem po dziecięcej twarzy, nie skupiła nawet wzroku na oczach.

- Szczęściara – stwierdziła nagle, a przy kąciku jej ust pojawiła się sympatyczna zmarszczka. – Zawsze chciałam mieć tyle piegów.

Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Polubiła tę niekobiecą istotę o radosnym mimo zmęczenia spojrzeniu.

Wprowadziła ich przez masę korytarzy i schodów do ogromnej, okrągłej i jasnej sali, w której – prócz samotnie egzystującego biurka uginającego się pod kartkami - pod ścianami stały ogromne słoje z zakonserwowanymi mutantami. Dziewczyna zerkała na nie z zainteresowaniem.

- Czy mogę się przyjrzeć z bliska...? – zapytała cicho. Katarzyna odwróciła się i przystanęła. Semi w zamyśleniu o mało nie wpadł na Larsa, który zatrzymał się nagle, by nie potrącić Katarzyny. Laborantka zamrugała.

- Przyjrzeć komu? Względnie czemu?

Wskazała na słoje.

- Ta, jasne. Tylko z niezbyt bliska, nie chce mi się znowu czyścić szyb.

Kiwnęła głową z ochotą i podchodziła do kolejnych słojów. W pierwszym, w zielonkawym, przejrzystym roztworze lewitowało stworzenie podobne do wężowideł, jakie oglądała za dzieciaka w książkach brata. W następnym bezwładnie unosiło się i opadało coś na kształt dużego psa bez oczu – zdawało się być krwiożercze. Od kolejnego dziewczyna niemalże odskoczyła: w cieczy stała postać o ludzkiej aparycji, lecz nienaturalnie białej skórze, widocznych wyraźnie mięśniach i zdeformowanym aparacie gębowym przypominającym macki. Cała twarz potwora ustawiła się anatomicznie jakby pod te macki: oczy na różnych wysokościach, nos pod dziwacznym kątem... Przeszła obok, do słoja z kosmatą postacią. Tymczasem Katarzyna doprowadziła Larsa, Semiego i Carla do biurka, skąd z szuflady wyjęła telefon i poinformowała Magdalenę, że na nią czekają.

"Wytrych"Where stories live. Discover now