Przyjść do niego

16 3 1
                                    

Krok Semiego z dnia na dzień stawał się coraz szybszy. Przygotowane było wszystko prócz jednego elementu, za którym teraz biegała cała jego zgraja. Nie jawnie, oczywiście, musieli być dyskretni. Przynajmniej w szkole się uspokoiło, myślał, jakby się tym pocieszając. Barbara przestała pytać i znów stała się tą cichą, szarą myszką w ogromnych okularach ze szparą między zębami. Camille o złotej kuli słowa nie pisnął od tamtego zrywu. Eve, jak była szczera tak została, ale Semiemu przestało już skakać ciśnienie, gdy go nazywała „kolesiem profesorkiem". Każdy miał coś swojego, tylko tego wytrychu jakoś nie mogli... No, pięknie. Jeszcze kolejny żebrak pod bramą...

Postanowił udać, że go nie widzi, a w razie, gdyby zaczepił, Semi zawsze mógł przestawić się na inny język. Nie zdążył dojść do prętów odgradzających ogródek przyblokowy od chodnika, gdy biedak uniósł głowę i wlepił oczy w przechodnia. Semi zaklął w myślach, ale szedł dalej twardo.

- Przepraszam...

Dźwięk głosu zdziwił go tak bardzo, że się zatrzymał. To nie żebrak, a dziewczynka...

Spojrzał na nią z góry. Przez chwilę wydało mu się, jakby jej oczy błysnęły na fioletowo. Zaraz odgonił od siebie tę myśl. Zbytnio się przejmujesz gadaniem Larsa, pomyślał...

- Słucham – sam siebie zaskoczył łagodnością, z jaką się odezwał.

- Chciałabym dziś coś zjeść...

- Nie mam pieniędzy – rzucił pospiesznie i chciał iść, ale chwyciła go za nogawkę.

- Nie chcę na alkohol, proszę...

Nie wiedział, dlaczego, ale się zatrzymał. Patrzył na nią przez chwilę i obojętnie stwierdził:

- Możesz zjeść u mnie, jeśli chcesz.

Kiwnęła głową.

- Mogę, jeśli tylko pan pozwoli.

Przez cały czas ją obserwował, lecz ona nie wydawała się być zainteresowana kradzieżą. Nie odstępowała go na krok, celowo pokazywała co jakiś czas dłonie, by wiedział, że nic w nich nie chowa. Chciała jeść. Naprawdę chciała jeść. Grzecznie usiadła przy stole i przez jakiś czas wpatrywała się w talerz z brejowatą zupą.

- Nic lepszego nie mam – powiedział, przytykając kubek z parującą herbatą do warg.

- N-Nie o to chodzi...

- Łyżkę masz.

- Nie będzie pan patrzył?

Znowu, gdy wzrok spoczął na jej oczach, zdało mu się, że błyszczą fioletem. Zamrugał.

- Nie będę – odparł bezmyślnie. Przechylił głowę w stronę brudnego okapu i upstrzonych zaschniętym jedzeniem talerzy w zlewie. – Skąd się wzięłaś? – zagadnął, czując, jak przyjemnie mu się robi, że ma do kogo gębę otworzyć o czymś innym, niż o Strefie.

- Pochodzę ze Szrełupni, wioski poza miastem – nie słyszał, by jadła.

- Na co czekasz?

- W sensie?

- Co z zupą?

- Przecież pan ciągle do mnie mówi.

- Dobrze, jedz. A jak zjesz... - urwał, lecz zachęciła go do dokończenia cichym „to co?", więc dodał: - Porozmawiasz ze mną jeszcze przez chwilę? Widzisz, nie rozmawiam z ludźmi za bardzo...

- Porozmawiam, proszę pana.

Zerknął na nią. Wpatrywała się w niego uważnie. Odwrócił wzrok. „Nie mogę myśleć o niczym, jak o wytrychu..."

Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl. Poczekał, aż zje, i zaczął:

- Masz tu kogoś?

- Nie, proszę pana, jestem sama. Dziękuję za zupę, pyszna.

- Takie szczyny... A robisz coś konkretnego?

Żałował, że nie ma teraz Larsa pod ręką. On by ją przekabacił na ich stronę w trzech zdaniach...

- Nie, proszę pana.

- Nie uczysz się?

- Jest pan pewnie nauczycielem, skoro pyta pan o to tak od razu. Nie, proszę pana, nie uczę się. Też nie pracuję, proszę pana.

Zignorował celną uwagę co do jego zawodu i skrzywił się.

- Przestań z tym „panem". Nie jestem taki stary. Mów mi Semi.

- Dobrze, proszę... Dobrze, Semi.

Jego pseudonim w jej ustach zabrzmiał dla niego dziwnie miękko. Odrzucił to wrażenie.

- A dlaczego się nie uczysz i nie pracujesz?

- Mam chyba siedemnaście lat i przestałam chodzić do szkoły, gdy miałam lat czternaście. Nie skończyłam zresztą niczego ponad podstawową... Nie wiem, czy by mnie gdzieś przyjęli, chociaż chodziłabym, bardzo chętnie... Do fizycznej roboty się nie nadaję...

- Czyli, gdyby ktoś chciał cię zatrudnić, zgodziłabyś się?

- Jeszcze jak! Może wreszcie ładnie bym się ubrała, no i nie chodziłabym głodna...

- Baby i ich priorytety... - miał nadzieję, że zabrzmiał dość sympatycznie. - A gdybym ja cię chciał zatrudnić?

Milczała. Domyślił się, jak to zabrzmiało w kontekście zaistniałej sytuacji.

- Nie mówię o domu schadzek – dodał szybko, szukając naprędce w głowie możliwie najłagodniejszych słów. Nieco się rozluźniła.

- Takiej pewności nie mam... – stwierdziła i przechyliła głowę. – Ale mogłabym spróbować się zgodzić... I tak nie mam do kogo wracać, a w takim wypadku może chociaż brzuch byłby pełen.

- Umiesz coś robić?

- Szyć i gotować, prać... Dziećmi się zajmowałam, to umiem... Ale... Szybko się uczę...

„Tym lepiej, jeśli tak mało potrafi... Wie pewnie jeszcze mniej" – pomyślał. Miał jednak świadomość, że nie mógł „wylecieć" od razu ze Strefą, musiał ją trochę oswoić...

- Lubię takich ludzi. Przyjdziesz do mnie jutro? Na obiad? Jeśli się krępujesz w domu, pójdziemy do jakiegoś lokalu, wybierzesz sobie...

Niepewnie patrzyła na niego, a potem spuściła głowę i zakryła nos drobną dłonią.

- Coś nie tak? Niedobrze ci?

- Dobrze mi – odparła. – Bardzo mi dobrze, Semi.

"Wytrych"Where stories live. Discover now