I

973 33 0
                                    

Obudził mnie hałas. Tęten kopyt i prychanie koni. Ognisko, które wczoraj rozpaliłam zgasło już.
Na trawie zebrały się kropelki rosy.

Leżałam na ziemi i wdychałam zapach kwitnących drzew, kwiatów i wilgotnej ziemi.

Usiadłam niechętnie i przetarłam oczy. Dogasiłam ognisko i zebrałam swoje rzeczy do torby, na której spałam.

Tęten kopyt był coraz bliżej.
Podeszłam, jak najciszej, do ścierzki by zobaczyć kto postanowił wybrać się na przejażdżkę tak wcześnie.
Ukryta za zasłoną z drzew spojrzałam na leśną drogę.

Za drzewem zniknął właśnie kasztanowy koński zad przykryty karminowym płaszczem.
Na następnym koniu siedział przystojny, młody, wysoki mężczyzna.

Ciemne włosy sięgały mu do ramion. Miał lekki, nie dokładnie przystrzyrzony zarost, wydatny nos i oczy ukryte pod plątaniną ciemnych rzęs. Kolczuga, którą miał na sobie chrzęściła przy każdym poruszeniu. Jego plecy okrywał czerwony płaszcz. Sir. Gwaine. Przyjaciel króla i... rycerz Camelotu.

Mogłam się domyślić.
Sir Percival, Sir Leon, Sir Elian i Sir Gwaine. Standardowy patrol.
Zaraz za przystojnym brunetem zza drzew wyłonił się uroczy, prawy i uczciwy Leon, a tuż za nim barczysty, wysoki i silny Percival. To znaczy, że ciemnoskóry Elian był tym którego widziałam na początku.

Znam wszystkich rycerzy Camelotu na pamięć. Mieszkałam tam przez ledwie chwilę i to kryjąc się przed strażą z urzywaniem magii, a mimo wszystko udało mi się poznać w miarę dobrze sytuację na dworze.

Jednak... coś mi nie pasuje. Sir Elian pojawił się za Percivalem! To znaczy że...

Już chciałam rzucić się biegiem za konnymi, by sprawdzić kto jechał na początku (sama nie wiem czemu, poczułam głupią potrzebę i zapewne ciekawość) lecz w tym momencie spostrzegłam i usłyszałam jeszcze jednego jeźdźca.

Nie miał problemów z jazdą konną, ale ewidentnie było widać, że nie czuł się w siodle tak pewnie jak pozostali.

Ubrany był nie jakoś dostojnie, ale w miarę schludnie. Granatowa koszula, a na nią zarzucona luźno skórzana, beżowa kurtka. Na szyji miał zawiązaną czerwoną chustę, która świetnie współgrała z karminowymi płaszczami rycerzy Camelotu.

O nim, skromnym słudze, wiedziałam więcej niż o wszystkich rycerzach razem wziętych.

Merlin. Sługa króla Artura... Zaraz, zaraz... Skoro Merlin towarzyszy konnym to właśnie król jechał na przedzie kolumny! Nie chcę się narażać. Nie jestem tchórzliwa, ale potrafię ocenieć sytuację skrajnie niebezpieczną.

Jednak nie mogę oprzeć się pokusie by nie zażartować sobie troszkę z naszych rycerzy, oczywiście na korzyść czarownika, który towarzyszył Arturowi.

Uznałam ten pomysł za najgłupszy na jaki mogłam wpaść... ale jednocześnie najgenialnieszy.

Miałam po prostu zejść z drogi szlachetnym rycerzom i nawet się im nie pokazywać. Jednak... to jest sam król Artur. Mimo, że kiedyś sprowadzi czas pokoju i magii to teraz nawet nie toleruje tej drugiej. Więc chyba drobny żarcik na jego wysokości nie zaszkodzi...

Konni jechali stępa, więc z dogonieniem pierwszego jeźdźca nie miałam większych problemów.

Spojrzałam na króla i poczułam niewyobrażalne wręcz szczęście. I nadzieję. Nadzieję na lepszy świat...
Rzuciłam jeszcze raz okiem na patrol. Oni wszyscy na prawdę byli szlachetni...

Uśmiechnęłam się delikatnie i już chciałam ruszyć w swoją stronę gdy nagle usłyszałam cichy klik, a zaraz potem świst strzały. Chwilę później dało się słyszeć syk bólu jednego z rycerzy.

Odwróciłam się i ujrzałam zaskoczone twarze jeźdźców.
Szybko rozejrzałam się w poszukiwaniu strzelającego.
Siedział na występie skalnym, dobrze ukryty za koronami drzew.

Rycerze zeskoczyli z koni i dobyli mieczy, jednocześnie doglądając Eliana, którego poprzednia strzała trafiła w udo.

O to mu chodziło! Chciał ich zatrzymać by bez problemu trafić do celu! Ale kim jest cel...

Spojrzałam w stronę potencjalnego zabójcy. Strzałę miał gotową. Kusze również. Celował w Artura.

Przerażona poszukałam wzrokiem jakiejś alternatywy. Centralnie nad strzelcem znajdował się gruby konar.
Spojrzałam w stronę gałęzi i wyszeptałam cicho kilka słów.

Poczułam energię rozlewającą się po moim całym ciele. Przyjemne ciepło dostało się nagle do krwioobiegu i skupiło w oczach i dłoniach. Chwilę, dosłownie ułamki sekund później energia opóściła mnie tak szybko jak się pojawiła, a gałąź wylądowała na głowie niedoszłego królobójcy.

Kusza, którą wypuścił z rąk wylądowała u moich stóp.
Zaczęłam się zastanawiać czy zabiłam tego człowieka. To byłby trzeci raz w życiu...

Niespodziewanie poczułam szarpnięcie za ramię. Przemocą odwrócił mnie w swoją stronę rycerz Camelotu. Sir. Gwaine.

Miał niesamowicie intrygujące oczy. Niby pospolite brązowe oczy jednak miały w sobie pewną głębię. Blisko źrenicy miały kolor orzechowy bądź karmelowy, a im dalej od źrenic tym odciej stawał się bardziej bursztynowy.

Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mam uchylone usta. Zamknęłam je jak najszybciej i spojrzałam z lekkim strachem na trzymającego mnie rycerza.

Minęło raptem kilka sekund. Kilka sekund błogiego spokoju i cichego studiowania swoich oczu i twarzy.

Wzrok mojego 'oprawcy' wylądował na nabitej kuszy obok mioch stóp.
Chlera! Ja to mam dzisiaj pecha!

Gwaine gwałtownie szarpnął mnie za ramiona, odwrócił do siebie tyłem i unieruchomił mnie wykręcając mi ręce.

- Tutaj! - krzyknął głośno rycerz i zanim się obejżałam byłam otoczona przez czerwone płaszcze...

                ●●●●●●●●●●●●●●●●●
     Nie wiem co mam tu napisać, także ten... no...
     Do miłego! Może komuś się spodoba.
     Może ktoś to przeczyta 😅😉

Only Destiny ~ our secret  [Merlin series]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz