67. Poważna rozmowa.

1.4K 82 27
                                    

ALEXANDRA POV.

Podróż samolotem minęła nam bardzo szybko. Przez ten czas mogliśmy sobie ze Steve'm obejrzeć jeden odcinek Sherlocka. Zaczęłam się coraz bardziej wkręcać w ten serial i Steven najwyraźniej również. Jesteśmy dopiero w połowie drugiego sezonu i już wiem, że nie będę mogła oglądać niczego innego puki nie przebrnę do końca. Później może dla odmiany zaczniemy oglądać ze Steve'm wszystkie części Shreka, tak dla odmiany. I nie wstydzę się tego, że ja stara baba lubię oglądać bajki, a tym bardziej że opowieści o ogrze, są jedne z moich ulubionych.
Jak już mówiłem lot do Nowego Jorku minął nam bardzo miło. Gorzej było na lotnisku przy bramkach, jeśli chodzi o moje kule i stabilizator. Prawie doprowadzili mnie to białej gorączki i co o wiele mniej zwyczajne Steve'a. Wiem, że mogę wyglądać niebezpiecznie, ale chyba nie na terrorystkę, czy coś w tym stylu, że musieli mnie lustrować i prześwietlać od góry do dołu, kiedy nie mogłam ustać! Mają szczęście, że noga mnie już nie boli.
Na lotnisku przywitała nas Panna Hill wraz z samochodem, którym miała nas zawieść na Brooklyn. Dzięki Bogu! Nie wyobrażam się tłuc z walizkami i o kulach przez pół miasta taxi, albo co gorsza metrem.
- Witam z powrotem Kapitanie. -Maria jak zwykle profesjonalna. - Steel... Pozdrawiam ubiorze widzę, że wracamy do starej formy. - Mierzy mnie wzrokiem.
- Staram się jak mogę. - Odpowiadam.
Doprowadziłam się dzisiaj do porządku, wiedząc że mam wyjść do ludzi. Zważywszy na coraz bardziej dopijające mnie, wysokie temperatury, założyłam zwykłą, szarą, luźną tunikę, oraz legginsy z dziurami, aby mieć minimum przewiewu. Do tego trampki, aby było mi dobrze chodzić, choker na szyję i  jak na mnie lekki makijaż. Okulary słoneczne oczywiście też były obowiązkowe.

Wsiadamy do auta, które ze względu na klimatyzację, wydaje się mi być siódmym niebem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wsiadamy do auta, które ze względu na klimatyzację, wydaje się mi być siódmym niebem. Niestety... Dwadzieścia minut drogi i znów muszę wyjść na palące słońce. Na szczęście droga z auta do budynku jest krótka.
Gdy przymierzam się do wejścia po schodach, nagle czuję jak Steve mnie podnosi i bierze na ręce, oczywiście uważając na nogę.
- Steve! No więź! - Krzyczę na niego, gdy szybciutko wnosi mnie po schodach.
Gdy stawia mnie na podłodze przed moim mieszkaniem, wygląda na zadowolonego z siebie.
- Wystarczy mi zwykłe "dziękuję". - Mówi, po czym wraca na dół po nasze walizki.
Po drodze mija Marię, która najwyraźniej jest rozbawiona całą tą sytuacją. Świetnie...
- No, no! Kapitan ma charakterek równy tobie. Teraz wiem, jakim cudem z tobą wytrzymuje. - Stwierdza, gdy ja przekręcam klucz w drzwiach.
Przewracam oczami. Od kiedy to Hill sili się na żarty?
Po chwili wchodzę już do mieszkanka. Stęskniłam się za tą moją oazą spokoju.
- Jejku! - Odrzucam kule gdzieś na bok. - Jak cudownie być u siebie! - Teraz to rzucam siebie na kanapę, po czym przeciągam się jak kot.
- A więc Mario, co cię do nas jeszcze sprowadza? - Steve zadaję pytanie naszej znajomej, jednocześnie wprowadzając walizki.
- Mam do was dwie sprawy. - Odpowiada. - Zacznijmy od tej prostszej.
Wyciąga ze swojej torebki podróżny przedmiot. Na początku nie poznaje co to jest, ale już po chwili podnoszę się do pozycji siedzącej, aby jak najszybciej odebrać od agentki mój ukochany sztylet. Chwytam go mocno oburącz, nie mogąc uwierzyć że odzyskałam moją ukochaną pamiątkę.
- Znaleziono go w prywatnej szafce Rumlow'a, w szatni. - Mówi Maria. - Była jednym z nie wielu nie zniszczonych miejsc, więc masz szczęście.
- Draniowi najwyraźniej się spodobał i postanowił go wziąć na użytek własny. - Syczę przez zęby, czując złość, na samą myśl o tym bydlaku, co chciał zabić mojego Steve'a.
Biorę głęboki wdech, aby się uspokoić. Okej... Nie ma co się denerwować przez i tak już zimnego trupa. Wypadało by podziękować.
- Dzięki wielkie Hill. - Mówię szczerze.
Kobieta odpowiada mi lekkim uśmiechem. Dobrze wie jak bardzo bliski był mi Phill. Jej z resztą też. Również przeżyła mocno jego śmierć.
- Po za tym, jak już mówiłam zamierzałam rozpocząć pracę u naszego znajomego Statka. Dostałam się dokładnie wczoraj. - Słysząc to otwieram szerzej oczy. Biedna Maria... - Jako jego asystentka miałam wam przeszkadzać, że za trzy dni w środę, o godzinie 15:30 ma odbyć się zebranie wszystkich członków Avengers. - Kontynuuje. - Ma ono dotyczyć dalszych losów świata bez Tarczy i przyszłości samej drużyny.
- A czy wielmożny Pan nie mógł odstawić na chwilę szklankę whisky, podnieść swój ciężki, blaszany zad i pofatygować się tutaj, aby samemu nam powiedzieć? Może za niskie progi na jego krzywe nogi? - Pytam wesoło.
Och, stęskniłam się za drwieniem z Tony'go! Może być bardzo ciekawie, gdy zobaczymy się na żywo.
- No już! Uspokój się Alex. - Jak zwykle Steve przywraca mnie do porządku.- Alex ma tego dnia zdjęcie stabilizatora, o czternastej, wiec bardzo możliwe że się spóźnimy. - Mówi spokojnie do Hill.
Och, tak zdjęcie tego draństwa! Dzięki Bogu, że zostanie mi ono zdjęte przed tym spotkaniem. Mogła bym się nasłuchać kąśliwych uwag od blaszaka.
- Przekażę mu.
- A jakież to plany zrodziły się w szalonym umyśle twojego nowego szefa? - Zaczynam okręcać kosmyki włosów, wokół swojego palca
- Nie mam pewności, ale za pewne Stark będzie chciał wznowić działalność Avenger. To w sumie logiczne i rozsądne. Co prawda świat nie jest już zagrożony, ale ktoś musi przypilnować, aby zostało tak jak najdłużej...
- I w razie czego powstrzymać zagrożenie. - Dopowiada za nią Steve.
- Dokładnie. Za pewne będzie od was wymagał dyspozycji przez najbliższy czas. Być może przeniesienia się na jakiś czas do Stark Tower, albo raczej... Avengers Tower.
- Phiii! Chyba go pogięło. - Stwierdzam przewracając oczami.
Dopiero co wróciłam i dla tego nie zamierza się stąd w najbliższym czasie ruszać.
- Przyjedziemy na zebranie, ale później będziemy... - Steve najwyraźniej szuka odpowiedniego Słowa. - Niedysponowanji.
Ściągam brwi. O co mu chodzi?
- Stark nie będzie zadowolony. - Mówi Maria. - I tak nie jest z powodu nieobecności Nataszy.
- No a Thor, jego przecież też nie ma.- Odzywam się.
W ogóle to całe zebranie jest bez sensu. Części osób nie będzie.
- Thor wrócił niedawno na ziemię i to na dłuższy czas. Chyba nawet na stałe.
Och! To ci niespodzianka. Grzmot wrócił!
- Posłuchaj. - Odzywa Steve po chwili ciszy. - Powiedz Tony'mu, że przyjadę do niego jutro koło czwartej do wieży i razem obgadamy parę spraw w cztery oczy. Tak będzie najrozsądniej.
- Nie nie zwoływać wszystkich tak, nagle przez własne widzimisię. - Dodaję.
Nie twierdzę, że grupa Avengers nie jest teraz potrzebna, ale z pewnością nie na gwałt. Możemy trochę odczekać, aż Natasza wróci, Thor różności się na ziemi, a ja i Steve trochę odpoczniemy. Z miesiąc, może ciut więcej... Chyba przez ten czas świat się nie zawali.
- Niech będzie. Zadzwonię pewnie w okolicach wieczoru z odpowiedzią. - Wzdycha cicho. Przysporzyliśmy jej zamieszania. - Na razie będę się żegnać. Do widzenia. Trzymajcie się.
- Nara! - Okrzykuję, odprowadzając ją wzrokiem do drzwi.
Po chwili zostajemy sami ze Steve'm, który w końcu siada obok mnie. Do tej pory stał.
Opiera się podobnie jak ja o oparcie kanapy, jednocześnie otaczając ramieniem. Wzdycha cicho.
- Coś się stało? - Pytam widząc jego wyraz twarzy.
- Nie, tylko myślę o tym co dalej. Avengersi są teraz bardzo potrzebni  światu. Bez Tarczy nie ma kto pilnować porządku, więc my, jako że ją rozwaliliśmy... To powinniśmy przejąć jej obowiązki.
- Zgadzam się, ale Avengersi mogą jeszcze trochę poczekać. - Kładę głowę na jego piersi. - Nie będę ukrywać, że jestem już zmęczona tym wszystkim Steve. Chcę choć trochę odpocząć, zanim znów ruszymy do boju. Chociaż trochę poleniuchować. Zawsze po jakiś cięższych okresach w Tarczy robiłam sobie krótkie przerwy, które pozwalały mi odetchnąć. A gdy sama nie widziałam jak jestem zmęczona, lub coś mnie dręczyło, przez co się przepracowywałam, to Phill był moim głosem rozsądku.
- Wiem, różyczko. - Całuję mnie w czubek głowy.
- Po za tym... - Zaczynam niepewnie. - Musimy zacząć jak najszybciej ich szukać.
To co się ostanie działo, nie sprawiło, że choćby na chwilę zapomniała o siostrze. Steve pewnie też nie zapomniał o swoim przyjacielu. Musimy ich znaleźć jak najszybciej, zanim nie będzie za późno. Jesteśmy im to winni.
- Alex... - Steve nagle podnosi mnie, tak że siedzę na jego kolanach.
Patrzymy sobie prosto w oczy. Widzę jak bardzo Steve stara się mi coś powiedzieć. Już w tej chwili wiem, że czeka nas poważna rozmowa. Po dłużej chwili i głębokim wdechu, zaczyna mówić.
- Pamiętasz co ci obiecywałem w tedy w tajnej bazie w tamie, na tym małym łóżku... Jak się rozkleiłaś? - Pyta niepewnie, trzymając mnie za rękę.
Steve... Do końca życia zapamiętam każde słowo jakie padło w tedy z twoich ust.
Kiwam głową.
- Obiecałem ci w tedy, że gdy to wszystko się skończy i jakimś cudem przeżyję, to zabiorę Cię gdzieś... Daleko. Abyśmy mogli razem odpocząć. - Kolejny raz kiwam głową oszołomiona. - A ja zawsze dotrzymuję obietnic.
Otwieram szeroko buzię będąc w szoku. Niedysponowani... Teraz już rozumiem o co mu chodziło. Jasna cholera!
- Ale, że teraz?! - Pytam nie dowierzając.
- Za tydzień. - Mówi spokojnie. -Wyjeżdżamy na dwa tygodnie na wyspę Kubę. Znaczy... Jeśli wciąż tego chcesz.
- Oczywiście, że bym chciała. - W takim miejscu, sam na sam ze Steve'm... Przecież to był by istny raj! - No ale my... Przecież... Nie możemy... Nie mamy jak teraz... Lily i Bucky! Avengers! Świat w potrzebie!
Tyle tego! Jasne, pragnę chwili spokoju, ale w tym wypadku, kiedy mamy tyle spraw na głowie, chyba lepiej będzie ją spędzić w zaciszu domu, niż daleko stąd.
- Jeśli chodzi o naszych zaginionych, to Sam zaoferował się, że pomoże nam ich szukać. Cały czas trzyma rękę na pulsie. Po za tym... - Spuszcza na chwilę głowę. - Nie okłamujmy się, że odnalezienie ich z pewnością potrwa bardzo długo i będzie bardzo ciężkie.
Z ciężkim sercem w głębi duszy zgadzam się z nim. Gdziekolwiek by teraz nie byli to zrobią wszystko, aby ich nikt nie odnalazł.
- A co to świata i Avengers... - Kontynuuje. - Myślę, że zrozumieją i spokojnie dadzą sobie radę, przez ten krótki czas bez nas. Po za tym... Chyba zasłużyliśmy na małe wakacje.
Nie mogę uwierzyć, że takie słowa wyszły właśnie z ust Steve'a.
- Kim ty jesteś i co zrobiłeś z moim Steve'm? - Pytam zszokowana. - To ja powinnam Cię namawiać, abyś wyluzował i na chwilę odpuścił, a nie ty mnie! Ty powinieneś się w tedy zapierać, że... Świat nas potrzebuje!... Nigdy nic nie wiadomo! - Mówiąc to macham teatralnie rękoma.
On uśmiecha się pod nosem, najwyraźniej lekko rozbawiony.
- Coś w tym jest. - Przyznaję.
- Skąd w tobie taka nagła zmiana?
- Nie wiem... Może po prostu... - Spuszcza ze mnie wzrok. - Steve Rogers czuje się już zmęczony tym wszystkim... Też pragnie się oderwać od tego wszystkiego i odstawić na trochę Kapitana gdzieś na bok.
Na jego twarzy widzę konsternacje, a w głosie słyszę, jak ciężko było mu się do tego przyznać.
Cholera... Nawet ja potrafię zapominać, że Steve przecież jest tylko zwykłym człowiekiem. Człowiekiem na którego barkach spoczywa bardzo wiele i który mimo, że stara się tego nie okazywać, to z pewnością pragnie czasem z siebie to wszystko zdjąć.
Serce mi się kraje i odczuwam niebywałą potrzebę, aby go po prostu przytulić. Tak więc robię. Zarzucam mu ręce na szyję, aby przyciągnąć jego głowę do mojej szyi, gdzie po chwili chowa twarz. Pozwalam mu się objąć ramionami w pasie. Nie boję się już jego dotyku... Już nie.
- A co z pieniędzmi..? - Odzywam się cicho, głaszcząc go po głowie. - Jakby to rzec... Nie mamy pracy.
Może byś krucho z kasą. W sumie to ta myśl mnie dopadła dopiero wczoraj.
- Nad tym też myślałem. - Unosi głowę, aby spojrzeć mi w oczy. - Dobrze Ci się ze mną mieszka? - Pyta niepewnie, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Od razu wiem o co mu chodzi. Znów nie za bardzo dowierzam.
- Cóż... Dało się przeżyć. - Odpowiadam żartobliwie.
Co prawda jego czepianie się o takie pierdoły, jak to, że nie zakręcam pasty do zębów, co było wkurzające, ale po za tym to było naprawdę fajne doświadczenie.
Jego uśmiech staję się szerszy.
- Więc zamieszkajmy razem na stałe.- Proponuje. - I tak cały czas ze sobą spędzamy, a zaoszczędzimy sporo na czynszu. Jak wolisz, w twoim czy w moim. Mi wszystko jedno.
O Jezu... Chowam twarz w dłonie. Za dużo tego na raz. Avengersi, wakacje na Kubie, wspólne mieszkanie... Za dużo! O wiele za dużo!
- Ja muszę to wszystko przemyśleć Steve. - Odpowiadam po chwili ciszy. -
Daj mi dwa dni na tą wycieczkę... I trochę więcej czasu na to wspólne mieszkanie. Proszę...
To był by w końcu duży krok, zwłaszcza na parę która zna się kilka miesięcy. Nie wiem, czy jestem na niego gotowa. To jednak sporo zmieni.
- Okej. - Steve zsuwa mnie z siebie ostrożnie na kanapę, po czym wstaje.- Ja pójdę kupić coś do jedzenia, do sklepu za rogiem. - Nachyla się nade mną, aby mnie pocałować w czoło, po czym klęka przede mną i chwyta mnie za dłonie. Kurcze... - Wiedz, że cokolwiek byś nie postanowiła, to ja to zaakceptuję. Twoje dobro jest dla mnie najważniejsze.
Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu kiwam głową, oszołomiona jego słowami. Jestem... Dla niego... Najwyższa.
Steve po chwili wstaję i wychodzi z mieszkania, zostawiając mnie samą z ogromem myśli.
Sięgam po torebkę, aby wyjąć z niej komórkę i słuchawki, po czym kładę się z powrotem na kanapę. Wkładam słuchawki do uszu i puszczam randomową muzykę, wzdychając przy tym.
Polecieć z nim na tą Kubę? To było by coś fantastycznego, ale... Czy on naprawdę tego chcę, a może robi to tylko dla mnie? Nie chcę go do niczego zmuszać. Może też jak ja potrzebuje odpoczynku... Dwa tygodnie. To w sumie nie za dużo, nie za mało. Lily... Przez najbliższy czas i tak jej nie znajdziemy. Avengersi... Zanim znów wrócimy do działalności i wszyscy będą w pełni dyspozycyjni, to minie trochę czasu. Pieniądze... Jakoś sobie poradzimy. Kiedyś w końcu dawałam sobie radę bez grosza przy duszy. Więc w sumie co mnie powstrzymuje jeśli Steve tego też chcę? Może strach... Strach przed byciem z nim sam na sam przez tak długi czas.
Czy też nie ten strach powstrzymuje mnie przed zamieszczeniem z nim? Cholera... Coś w tym jest.
Przecierać twarz dłońmi, gdy nagle w moich uszach słyszę kolejną spokojna piosenkę... Piosenkę która opisuję moje pojęcie "miłości", jakie miałam sprzed lat. Miłości której tak bardzo pragnęła zaznać mimo, że wiedziałam jak bardzo jest pusta. Avril Lavigne, śpiewa o swym lekarstwie na samotność, jakim było dla niej spędzanie nocy z obcymi, pijanym facetami, w piosence "Give You What You Like". Mimo, że nie sypiałam nigdy z nikim, to nie znaczy, że ta piosenka nie jest o mnie. Ja też zagłuszałam smutki, gdy obściskiwałam się z obcymi facetami, w różnym wieku, będąc przy tym całkowicie pijana. Robiłam to pragnąc zaznać czegokolwiek na kształt bliskości. Pozwalałam im się dotykać. Nie raz jakiś kawaler wpychał mi dłoń pod bluzkę, lub w spodnie, ale zawsze w momencie gdy zapowiadało się, że ma dojść do czegoś więcej, wycofywałam się. Później oczywiście następnego dnia byłam obrzydzona sobą, ale uważałam, że i tak na nic więcej nie zasługuję, więc robiłam to dalej. 

Teraz... Teraz wiem co to znaczy naprawdę kochać, albo przynajmniej tak mi się wydaję. Steve mi to pokazał. On... Nigdy nie bierze, tylko zawsze coś mi daję. W sumie to nie mam bladego pojęcia czemu akurat ze mną jest, ale na pewno nie z chęci dobrania mi się do majtek. On nigdy nie naciska, nigdy nie nalega... Za to jest ostrożny, delikatny i troskliwy... No i kocha mnie. Musi mnie kochać. Nikt nie zakochany we mnie, po tym wszystkim co mu powiedziałam na temat mojej przeszłości, nie został by ze mną.
Pragnę być taka jak on. Pragnę mu dać wszystko co mam do zaoferowania. Pragnę się nie bać. Pragnę go kochać i... Polecę z nim. Raz kozie śmierć. A jeśli wszystko po powrocie będzie dobrze i nabiorę jeszcze trochę więcej przekonania, to zamieszkam z nim na stałe.
Nagle dostrzegam jak drzwi się otwierają. Oczywiście staje w nich Steve z zakupami, co oznacza że kompletnie straciłam poczucie czasu, zanurzając się w świat muzyki i moich myśli. Wyjmuje u uszu słuchawki, a gdy podchodzi do mnie wstaję szybko na równe nogi.
- Co ty... - Steve wygląda na skołowanego moim zachowaniem.
- Polecę z tobą. - Mówię szybko, zanim skończy zdanie. Popieram się o jego ramiona, aby stać bez kuli.
Steve lekko zszokowany, zerka na zegarek na ręce.
- Nie było mnie pół godziny, a ty już zmieniłaś zdanie? Chyba nie dowierza.
- Taka moja zmienna, kobieca natura panie Rogers. Po za tym... - Wtulam się w niego mocno. - Kocham cię Steve. - Mówię na głos... Tak. Chyba po raz trzeci mówię mu to na głos.
Po chwili jego ramiona mnie obejmują.
- Ja ciebie też. - Szepcze.
Cała się rozpływam. Tak... To jest miłość.

-------------------------------------------------------------

Jest tu kto!? Mam nadzieję, że pamiętacie o tej książce, mimo iż tak rzadko są rozdziały. Odezwijcie się proszę! 😩
Mam nadzieję, że rozdział ( jak i piosenka) się wam podobał i że macie cierpliwość czekać na kolejny.😉
Po za tym... Muszę się pochwalić!😁 Mam nowego pieska. Jak ładnie poprosicie to dostaniecie jego zdjęcie w następnym rozdziale. 😊
Na razie kochani. 😘

Ps: Rozdziały nie są za długie?

AGENTKA - "Pękanie szkła" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz